Czytaliście recenzję Kawa Karda?
Zachęciłam Was do testów?
No to trzymajcie się, bo dziś w repertuarze taki sam flakon, ta sama kompozytorka i podobnie ascetyczna piramida nut, tylko zamiast kawy i kardamonu będzie kakao i kardamon.
I oczywiście, podobnie jak w przypadku Kawy, tak i tutaj piramida nut jest tylko drogowskazem. Programem teatralnym, który przedstawia głównych bohaterów, ale nie zdradza treści sztuki.

Pierwszy na scenę wchodzi kardamon. Na lekkim rauszu.
Kardamon – smukły, jasnowłosy młodzieniec w ciemnozielonej, aksamitnej marynarce wkracza w swiatła reflaktorów ze szklaneczką rumu. Jednego z tych ciemnych, dojrzałych trunków aromatyzowanych przyprawami korzennymi i wanilią. Aromat jest gęsty, prawie likierowy.
Kardamon wygłasza kilka zdań, ale nie kończy frazy, bo oto wchodzi Kakao. Pod rękę z Paczulą.
Kakao spogląda na publiczność orzechowymi oczętami i zdobywa wszystkie serca. Spogląda na Kardamon i gentleman w zielonej marynarce traci wątek. Kakao przejmuje frazę głosem Elli Fitzgerald… tylko po to, by został on przykryty Paczulą.

Paczula to w ogóle jest bohater z innej sztuki. Nie deklamuje, nie nuci, nie śpiewa. Paczula – jak prestidigitator – wyciąga zza pazuchy tenorowy saksofon i gra. I gra i gra i gra…
Piękna i niepokojąca, tęskna melodia Paczuli dominuje scenę. A jednak reżyserka – Marie Salamagne przewidziała role także dla pozostałych aktorów.
Kardamon płynnie wchodzi w melodię wyrazistym, dźwięcznym tenorem. Trzyma się wysoko na pięciolinii zapachu rozwijając się w kierunku tonów eterycznych, kamforowych nieomal. Pięknie współbrzmiących z kamforowymi tonami saksofonu Paczuli.
Kakao wycofuje się i topi swą goryczkę w rumie. Akord trunkowy, beczkowy, subtelnie drzewny – także idealnie komponujący się z tenorowym brzmieniem Paczuli przestaje pełnić rolę rekwizytu i staje się częścią opowieści. Bardzo atrakcyjną.

W drugim akcie Kardamon uznaje, że ma dość występowania w roli drugolpanowej. Wychodzi na środek sceny, nabiera powietrza i… nagle okazuje się, że Paczula całkiem dobrze czuje się jako akompaniator, a Kakao ma pociąg do osobowości dominujących.
Kamforowy kardamon z bukiecikiem przypraw w butonierce jest ewidentną gwiazdą drugiego aktu. I brzmi świetnie, ale nie jestem pewna, czy to właśnie jemu kibicowała publiczność.
Kardamon w Cocoa Kimya brzmi odważnie, eterycznie, nowocześnie. Jednak dopiero w trzecim akcie, gdy samozwańczy solista nieco się zmęczy – zebrany przez Marie Salamagne ansambl osiąga szczyt formy.

Długotrwała baza Cocoa Kimya to kardamonowy raj. Zapach kardamonu dojrzewa w tej kompozycji jak głos artysty: nabiera głębi i miłej patyny. Wciąż wyraźne, kamforowe podtony zaczynają brzmieć jak w Perles de Lalique, które to perfumy uznałam kiedyś za jedną z najbardziej interesujących odsłon róży w perfumach i do recenzji których ciągle się przymierzam. Paczula doskonale współgra z kardamonem – zarówno w eterycznej części spektrum, jak i we frakcji drzewnej, która z czasem staje się coraz bardziej prominentna i krągła – nie odbierając kompozycji nowoczesnej przestrzenności.
A Kakao, zapytacie. Co z wielkooką czekoladową pięknością, w której zakochaliśmy się wszyscy? No cóż… Kakao – używając teatralnej metafory – trzyma halabardę.

Wielkim szacunkiem darzę reżyserkę tego spektaklu: Marie Salamagne. Zmieniłabym jednakże tytuł. Te perfumy powinny nazywać się Cardamom Kimya – bo jedyną ich wadą jest to, że ktoś poszukujący perfum kakaowych może być rozczarowany. Nie brakiem urody kompozycji. Brakiem kakao, czy raczej drugoplanową rolą, jaką gra ono w tej sztuce. Poza tym zastrzeżeniem – cudo. Eteryczne, kardamonowe, niszowe cudo.
Data premiery: 2024
Kompozytorka: Marie Salamagne
Projekcja: dobra, ale ze względu na eteryczność zapachu, bardzo kulturalna i nieuciążliwa dla otoczenia
Trwałość: ok. 8 godzin
Nuty zapachowe:
Kakao i kardamon
Link do spektaklu na stronie Royal Ballet & Opera: KLIK