Zabierając się do pisania tej recenzji umyśliłam sobie zagajenie, w którym wyjawiam Wam wielką tajemnicę, że w sumie lubię markę Atelier des Ors, choć tego na blogu nie widać, ale sprawdziłam dotychczasowe teksty i wyszło mi, że to żadna tajemnica, bo dzisiejsza Kawa wcale nie jest pierwszym naszym spotkaniem z perfumami AdO. Recenzowałam wcześniej Cuir Sacre, Aube Rubis i Larmes du Desert. Trzy recenzje relatywnie świeżej marki – Atelier des Ors to przecież projekt, który nawet dekady jeszcze nie ma – przy tej ilości premier… To jest dowód na to, że nie jestem szczególnie tajemnicza. Przy okazji przyznam się także do tego, że popełniłam za własne pieniądze flakon perfum tego zacnego atelier. Możecie zgadywać, jaki. Choć to też nie jest szczególnie skutecznie utrzymywana tajemnica. 😉

Mini serię recenzji czarnych flakonów Atelier des Ors otwieram perfumami o zapachu kawy. Kawa to była kiedyś na moim blogu misja na miarę poszukiwań świętego Graala. Przez lata szukałam idealnej kawy w perfumach – jeszcze zanim empirycznie przekonałam się, jak trudna jest to nuta i jak niestabilnie zachowuje się w kompozycjach perfumeryjnych. Aktualnie, po latach pracy z ekstraktem CO2 z ziaren kawy jestem fatalistką w tej kwestii i obawiam się, że doskonałych perfum kawowych nie da się stworzyć bez przełomu w technologii, ale nie przeszkadza mi to pracować nad własną kawową kompozycją.
Zanim jednak cokolwiek pokażę światu, opowiem o czarnej kawie z czarnej serii Złotego Atelier.

Użyłam wyżej określenia „kawa idealna”. Wyjaśniam: jedną z cech kawy idealnej – wedle moich osobistych kryteriów – jest brak słodyczy.
Rozumiem powody, dla których kompozytorzy dokarmelają kawowe perfumy. Chodzi nie tylko o to, że wielu ludzi lubi swoją kawkę na słodko; główną przyczyną jest to, że trudno utrzymać moc kawowego ekstraktu w perfumach, a słodko gorzki, podpalony karmel uzupełnia kawową nutę i pozwala naciągnąć ją na etapy rozwoju kompozycji, w których większość spektrum ekstraktu kawy już wyparowała.
Marie Salamagne odważnie mierzy się z gorzką kawą i ja osobiście uznaję perfumy Kawa Karda za sukces w tej materii. Brawo. Toast. Wiwaty. ♥

Od pierwszych nutek kawa w Kawa Karda jest łagodna, niegorąca, miła. Pomimo braku słodyczy.
Jasny powiew bergamotki wyczuwalny w pierwszych sekundach szybko znika. Ciemną, wyrazistą kawową nutę uzupełnia akord śmietankowy i kardamon. Zamierzałam kulinarnie napisać, że szczypta kardamonu, ale to nie jest szczypta. Marie Salamagne sypnęła solidnie kardamonowym proszkiem i nie mogę mieć jej tego za złe.
Gdzieś w tle brzmi szykowna, urodziwa nuta kwiatowa. Jak gdyby kawę skropiono wodą różaną… Tylko, że to nie jest róża. Może piwonia? Kwiat pomarańczy? Trudno mi zidentyfikować tę elegancką nutkę, bo jest wycofana, ledwo zauważalna wpływająca na raczej na odbiór zapachu, niż na sam zapach.

Z czasem, gdy kawa przygasa, z jej mrocznego cienia wynurza się akcent cytrusowy. Ale nie bergamotka tym razem. Łagodny, niesłodki i niekwaśny, rozbielony śmietanką akord przypominający pomelo z krztyną pomarańczy.
I wiem, że częściowo ten akord jest efektem tego, jak rozwija się esencja kawowa pozyskana przez destylację dwutlenkiem węgla, ale momentami mam wrażenie, że jest tutaj ten efekt podbity. A momentami nie mam. I to też mi się podoba, bo generuje kontekst. Jak gdybyśmy pili tę łagodną kawę z kardamonem w miłym towarzystwie. A nasze miłe, wyimaginowane towarzystwo pije herbatę… Której właściwie nie czujemy, ale czai się ona gdzieś na krawędzi świadomości.
Kawa Karda, pomimo bardzo krótkiej listy nut (kawa i kardamon) nie jest kompozycją prostą czy banalną. Utalentowana kompozytorka „zagospodarowała” wszystkie aspekty spektrum zapachowego kawy opowiadając jej łagodność i goryczkę, ślad kwasowości, akcenty owocowe i kwiatowe. To, co w kawie i tak odnajdujemy.

Największym atutem tych urokliwych perfum jest kawa.
Największym mankamentem tych urokliwych perfum jest… kawa.
Kawa w perfumach się nie trzyma. Nie z powodu braku umiejętności kompozytora (czy w tym przypadku kompozytorki, o której napisałam już wiele pełnych szacunku słów). Destylat CO2 z kawy po prostu przestaje być kawowy po paru kwadransach i nie wymyśliliśmy jeszcze sposobu na to, by trwał. Jak wspomniałam we wstępie: możemy „naciągać” ten zapach za pomocą nut słodkich i syntetyków w stylu gwajakolu (który i tutaj został w śladowych ilościach użyty), ale są to zabiegi odwracające uwagę.
W Kawa Karda Marie Salamagne odważyła się wydobyć z kawy tyle kawowości, ile się da; ukłonić się faktowi, że filiżanka ma dno i zamiast maskować kres akordu kawowego jakimiś karmelkami, czy innymi popierdółkami*, zagospodarowuje bazę kompozycji miękkim, kremowym akordem drzewnym inkrustowanym trwającymi w zawieszeniu pozakawowymi aspektami zapachu kawy: subtelną goryczką, akcentami owocowymi i kwiatowymi.
Wszystko to jest subtelne i miłe. Jak wspomnienie filiżanki cappuccino wypitego póki ciepłe.
Zapraszam do skosztowania, bo warto bardzo. To aktualnie moja ulubiona kawa w perfumach.

Data premiery: 2024
Kompozytorka: Marie Salamagne – komponująca nie tylko dla Atelier des Ors, ale dla Jo Malone, Oriflame czy Yves Rocher. Trochę pecha mają jej perfumy, bo sporo poznikało z rynku: w Yves Rocher nie tylko kolekacja Eaux de Parfum, ale też nieodżałowane Accord Chic, odeszły ładne i taniutkie Ambar Jesus del Pozo, odeszły urokliwe i przytulne Amber Elixir Night Oriflame. Ale została na przykład Aura Muglera i cudne Mandarine Basilic z serii Aqua Allegoria Guerlain.
Projekcja: wyczuwalna, ale łagodna, nie dominująca
Trwałość: średnia z tendencją do niezbyt dobrej (szczególnie jak na tę markę). Ale w recenzji wyjaśniam, dlaczego jest to usprawiedliwione. I nie oczekiwałam trwania.
Nuty zapachowe:
Kawa i kardamon
* Wiem… wiem, że słowo bardzo potoczne, ale film „Kiler” zepsuł mi jego odbiór i zawsze, kiedy się u mnie pojawia, to jest puszczenie oka i uśmiech do Was. Wybaczcie proszę.