Experience – życie to największy luksus

Dzień dobry moi Mili.
Zanim wrócę do pisania o perfumach i opowiem Wam o moich nowych odkryciach, mała zmysłowa rozgrzewka. I garść wspomnień przy okazji.

Wakacje spędziłam w Słowenii – niewielkim kraju nad Adriatykiem; graniczącym z Austrią, Węgrami, Włochami i Chorwacją. I tym razem wakacje były naprawdę wakacjami. Gdzieś pojechaliśmy, coś pozwiedzaliśmy, posnuliśmy się trochę rekreacyjnie po jaskiniach i sentymentalnie po zamkach. Wzięliśmy udział w kilku Prazdnikach Jabolka (Prazdnik Jabolka to Święto Jabłka) i podegustowaliśmy lokalne przysmaki. I tu chciałabym się chwilkę zatrzymać.

Takie zdjęcie można sobie było zrbić na Prazdniku Jabolka

Żyjemy w pędzie. Wiele codziennych i niecodziennych czynności wykonujemy automatycznie, bez skupiania się na nich. Jest to nieuniknione – w świecie oferującym nam niezliczoną ilość bodźców i wymagającym ciągłej aktywności nie dalibyśmy rady inaczej. W tych realiach czas i świadome doświadczanie stają się największym luksusem.

W języku angielskim nazywamy to experience. Experience jest całą gałęzią usług: w ramach „doświadczania” szefowie kuchni oferują menu degustacyjne i przyjęcia typu omakase, podczas których mistrz w swoim fachu serwuje swoim gościom wybrane i przyrządzone przez siebie smakołyki, często okraszając je opowieścią.

Szczególnie atrakcyjne jest zmysłowe doświadczanie kultur egzotycznych. Podczas podróży, poza korzystaniem z hoteli i restauracji, możemy spróbować dotknąć lokalnej rzeczywistości – nawet jeśli czasem jest to cepeliada. Możemy kupić od poławiaczy ostryg świeże ostrygi, które „godpodarze” otworzą nam nożem. Wziąć udział w połowie homarów i zjeść homara na łodzi. Możemy wziąć udział w połowie ryb z kormoranami, a potem zjeść tak złowioną rybkę. Albo, jak ja to zrobiłam, oddać ją kormoranowi, który napracował się dla naszej uciechy.

W ramach „doświadczania” możemy wziąć udział w degustacji lokalnych specjałów. We Włoszech może to być festiwal frufli w Alba, we Francji degustacje serów, w Japonii czy Chinach warto wziąć udział w ceremonii parzenia herbaty. W Polsce możemy się udać na Bachanalia do Zielonej Góry czy na Festiwal Smaku do Jastrzębiej Góry.

Jeśli nie planujemy akurat żadnej podróży w terminie festiwali warto przejrzeć oferty całoroczne. Imprezy degustacyjne systematyczne oferują lokalni producenci: serów, wina czy whisky. Restauracje specjalizujące się w lokalnej kuchni chętnie uraczą nas wyborem przysmaków – często wraz z opowieścią i uśmiechem.

Zachęcam Was ogólnie do próbowania lokalnego jedzenia w restauracjach i barach, w których stołują się miejscowi. Owszem, kiedy jesteście w odległej od szlaków turystycznych wiosce w kraju, którego języka nie kumacie ni w ząb… może Wam się darzyć niespodzianka mało przyjemna (zdarzyło mi się zamówić lokalną specjalność tak ostrą, że po skosztowaniu sparaliżowało mi pół ciała), ale i tak warto.

Experience można zorganizować samemu, w domu. Najlepiej z przyjaciółmi. My to nazywamy „Tasting Parties” – i zazwyczaj pomiędzy Kosztowaniem (tasting) a Party wrzucamy to, co akurat planujemy testować.

Na Tasting Beer Party każdy uczestnik przynosi parę flaszeczek piwa – interesującego smakowo i najlepiej z opowieścią. Planujemy po flaszeczce na 3-4 osoby i po skosztowaniu dzielimy się wrażeniami.
Tasting Cheese Party to zazwyczaj grubo śmierdząca impreza. Dziwne sery, winogrona i orzechy zapijamy winem (często bezalkoholowym, bo jesteśmy leniuszkami i wolimy wozić dupki samochodami, niż pić).
Zdarza nam się robić Sushi Party, podczas którego wspólnie od podstaw przygotowujemy sushi i potem zjadamy je oglądając fimly Kurosawy czy Miyazakiego.
Robiliśmy spotkania tematyczne z czekoladą w roli głównej albo szalone konkursy na to, kto przyniesie najdziwniejsze jedzenie. Wraz z opowieścią o tym, skąd pochodzi, jaka jest jego historia i jak się je wytwarza.
Podobnie celebrujemy filmy, koncerty czy opery oglądane online. Często dorzucamy do tego odpowiednie stroje i dekoracje.

I teraz wracam do tego, od czego zaczęłam.
Podczas wakacji w Słowenii trafiliśmy na porę tuż po zbiorze winogron. Okolica, w której wynajęliśmy domek pachniała fermentującymi winogronami tak mocno, że człowiek był odurzony samym oddechem. Na trawie i ścieżkach leżały pijane w trupa owady i ptaki. Pszczółki, żuczki i ptaszki zbieraliśmy troskliwie i odnosiliśmy w bezpieczne miejsca, muchy zbieraliśmy w papierowe ręczniki i utylizowaliśmy, bo jak śpiewał kabaret Potem: nie dla muchy (…) nasza miłość do natury.

Słoweńcy to ciepli, otwarci ludzie i ewidentnie lubią Polaków. Chętnie z nami rozmawiali (zazwyczaj po angielsku lub rosyjsku), częstowali winogronami prosto z krzaków (zawsze zostawiają część dla pszczół), jabłkami, gruszkami i nawet domowymi nalewkami.

 

Wybraliśmy się też do lokalnej winiarni Klet Krsko na zwiedzanie i degustację.
Degustacja wina to zawsze fajne doświadczenie. Degustacja połączona ze zwiedzaniem winiarni to wydaczenie fajne do kwadratu. Klet Krsko oferuje nie tylko wina, ale także dobrane do nich menu złożone z lokalnych serów, wędlin i przekąsek. W sekcji „przekąski” znalazły się między innymi chrupki ze świńskiej skóry i pyszny, pachnący, ciepły jeszcze chleb na winnym moszczu.

Zapraszam do zwiedzenia Winiarni Krsko

Podróż zaczęliśmy od „naziemnej” części winiarni, ale dopiero piwnice zrobiły na nas wrażenie. 
Chłód, przytłumione światło, zapach mokrych kamieni i… piwnic właśnie – to wszystko tworzy prawdziwe experience

Błąkaliśmy się po pięknych i pięknie pachnących piwnicach Winiarni Krsko z lampkami pysznego, wytrawnego szampana w dłoniach, słuchaliśmy wspaniałych opowieści i doświadczaliśmy. Wszystkimi zmysłami. 

Mieliśmy okazję pooglądać wino na różnych etapach produkcji

Główna część degustacji przebiegała już nad powierzchnią ziemi, w przestronnej sali i na miękkich krzesłach. 
Zdjęć zrobiliśmy niewiele, bo zajęci byliśmy degustowaniem. 

Czy zachęcam Was do odwiedzenia Słowenii? 
– Jak najbardziej!
Ale nie miejsce stanowi istotę dzisiejszej zmysłowej opowieści. Dziś zachęcam Was do doświadczania. Do tego, byście pozwalali sobie na chwile zatrzymania i przeżywania najprostszych, czasem najbardziej oczywistych rzeczy. Pozwólcie sobie wąchać, smakować, dotykać. Wielkie przeżycia, wielkie dzieła sztuki i wielkie wyprawy są… wielkie. I zachwycają – wcale z tym nie polemizuję. Ale świat składa się z rzeczy wielkich i niewielkich także. 
Smak wina, chleba czy owoców prosto z drzewa – wszystko to opowiada bardziej codzienną, lecz równie ważną część życia. Rozmowa z właścicielem winnicy czy serowarem pozwala nam osobiście poczuć, że my – ludzie, bez względu na pochodzenie, wykształcenie, zawód czy rasę… jesteśmy tacy sami. I wiecie co? Piękni jesteśmy. A przynajmniej bywamy.

A Wy? Jakie macie sposoby na experience czyli doświadczanie? Opowiedzcie mi, proszę. ♥



Osoby zainteresowane tematyką wina zapraszam do lektury cyklu o nutach winnych w perfumach:

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

3 komentarze do “Experience – życie to największy luksus”

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy