Najnowszy eksport Lutensa (ostatni, który do nas dotarł, bo wieść niesie, że następne wkrótce) nie jest dla mnie nowością. To jedna z pierwszych „pałacówek” jakie poznałam.
Nie miałam jednak dotychczas ciśnienia na pisanie tej recenzji. Podobnie jak po pierwszych testach nie miałam parcia na następne, a po następnych nie pożądałam ani flaszki, ani nawet odlewki. Tak się jednak złożyło, że dzięki pewnej Martwej Papudze odlewkę mam i… No właśnie. Na „maniu” by się pewnie skończyło, bo pogodziłam się już z tym, że moja skóra niektóre paczule przerabia w pleśniawe ohydztwa – poznałam jednak niedawno człowieka, którego fascynacja Borneo obudziła we mnie nadzieję.
Urzekła mnie opowieść o wielkich drewnianych składach wypełnionych górami kakao. O przesypywaniu miałkiego proszku wielkimi szuflami, o unoszącym się aromatycznym pyle… Pomyślałam, że dla takiego doznania warto spróbować raz jeszcze.
No i spróbowałam.
Na mojej skórze Borneo 1834 jest początkowo nieomal jednonutowcem. A ta dominująca nuta to wcale nie jest kakao, które sobie wymarzyłam, tylko oczywiście wilgotna, podpleśniała, pokryta grzybnymi wykwitami paczula. Paczula w najpaskudniejszej z możliwych odsłon. Paczula, która tak przeraziła mnie przyczajona pod postacią puszystego pleśniaka w Perles de Lalique. Tu wydobyta na pierwszy plan, ukazana w całej swej wątpliwej krasie.
Naprawdę nie wiem, czym zgrzeszyłam, że ten zapach tak się na mnie zachowuje? Przecież miał być piękny!
Tymczasem rozwija się w żrącą garbnikową gorycz wina przechowywanego w butelce zamkniętej zepsutym korkiem. Wiecie pewnie, że prawie 10% win psuje się z powodu korka? No to tu mamy znakomite exemplum zapachu zepsutego wina zmieszanego z zepsutym kakao i serwowanego w brudnym kubku na stole przetartym cuchnącą ścierą. Jest półmrok, okna w pomieszczeniu sa brudne, resztki pajęczyn smętnie zwisają w kątach bo pluskwy już dawno zeżarły wszystkie pająki, w szparach w podłodze wrze życie, a po powierzchni naszego trunku smętnie dryfują kawałki pokruszonej, pociemniałej tkanki okrywającej korkowca.
I tak to trwa. I trwa. I trwa… bo czas życia Borneo jest tak długi, że ta cyfra 1834 w nazwie musi chyba oznaczać ilość godzin potrzebną dla utylizacji tego uroczego aromatu.
Nie chcę tu pisać, że zapach jest kompletnie statyczny, że nie rozwija się i nie zmienia. Zmienia się, jednak są to zmiany relatywnie nikłe. Z czasem ten sugestywny obrazek rzeczywiście przesycha, jak gdyby upał podsuszył wnętrze naszej chaty: na pierwszy plan wychodzą rozeschnięte deski uszczelniane konopnymi pakułami, kłęby pyłu i starego siana walające się po kątach, kurz zmieszany z kakaowymi łuskami, no i ta zsychająca się, zapadająca do środka pleśń.
Przepraszam zwolenników tego zapachu za taką brzydką recenzję, ale słowo daję: mam świadków, że Borneo uwzięło się na mnie i nie chce być ładne.
Mój Miły, który naprawdę jest człowiekiem miłym i z uśmiechem znosi najdziwniejsze nawet moje zapachowe fascynacje w przypadku Borneo poległ.
– Pięknie pachniesz – oświadczył grzecznie dnia pewnego, po czym zbliżył się nieco, poczuł brudną chatę na Borneo i czem prędzej wycofał nieopatrznie rzucony komplement – A, nie. Pomyliłem się.
No i to prawda. Pomylił się. :-]
Data powstania: 2005
Twórca: Christopher Sheldrake
Nuty zapachowe:
paczula, labdanum, kardamon, kamfora, galbanum, białe kwiaty, nuty drzewne, żywica z konopi, kakao
23 komentarze o “Serge Lutens Borneo 1834”
ech, normalnie aż pójdę się popsikać, żeby sobie uzmysłowić, że to wszystko nieprawda ;P
Jak ja sie ciesze, ze moge tak poprostu sie z Toba zgodzic. Testowalam Borneo i ta paczula mnie zabija. Moze nie jest tak straszna jak w Coco, bo to juz taki kilku letni grzyb na mnie, ale Borneo niestety zachecajace tez nie jest. Niestety musze powiedziec, ze w moim odczuciu jest odpychajace, przynajmniej na mnie. A komentarz Twojego meza, jest wg. mnie idealny. Swietna jest taka szczerosc.
Elve, przyznaję szczerze, że tej „nieprawdy” chyba Ci zazdroszczę. Bardzo bym chciała, żeby Borneo chciało być na mnie ładne.
Princesko, ja też lubię się z Tobą zgadzać. 🙂
Pamiętam, że Coco na bloterze mi się podobała. Na mnie – zupełnie nie, ale już chyba nie pamiętam dlaczego. Sprawdzę przy okazji.
Swoją drogą, ciekawa jestem, jak odbierasz Perles de Lalique?
Sab, aż mnie zmroziło jak to czytałem. Na mnie Borneo 1834 to paczula skończenie doskonała, wilgotna, przykurzona i miękka, dosłodzona kakao i swieżo-żywiczna. Moja ulubiona odsłona paczuli w perfumach.
Santorio, wyznam Ci, że gdybym nie próbowała już tyle razy, po Twoim opisie pewnie popędziłabym testować raz jeszcze. 🙂 Ale nie mam już nadziei.
Swoją drogą, chciałabym powąchać Borneo na kimś, na kim jest piękne. Pewnie w ogóle nie rozpoznałabym zapachu…
Przyznam szczerze, ze Perly wachalam tylko z koreczka. Po tym jak zawiodlam sie na Amethyscie, stracilam ochote na przygody z Lalique. Choc to troche moja wina bo narobilam sobie nadzieji, ze bede miala slodkie jagodki.
Pamietam tylko, ze Perly z tego korecza wydaly mi sie bardzo chlodne i gnijace. Az z samej ciekawosci przy najblizszej okazji je sobie potestuje.
Muszę wypróbować ten zapach. Nie mogę powiedzieć, żebym wszystkie aromaty SL kochała miłością czystą, zobaczymy jak będzie tym razem 🙂
umieszczam Cię na liście lektur obowiązkowych!
Princesko, testuj ostrożnie. Mnie pleśń w Perłach doprowadziła prawie do… no wiesz, prawie wymknął mi się na wolność taki duży, kolorowy ptak. W perfumerii!
Escorito, dziękuję pięknie za umieszczenie na tak zaszczytnej liście. 🙂
Ja tez nie mogę powiedzieć, bym kochała wszystkie zapachy Lutensa, ale zdecydowanie nie będę wypierać się tego, że mam do tej firmy pociąg wielki. Jest coś w tej wspólnej, lutensowskiej bazie, co powoduje, że zapachy te dobrze na mnie leżą.
Pozdrawiam.
To ja sie chyba wstrzymam… 😀
„No to tu mamy znakomite exemplum zapachu zepsutego wina zmieszanego z zepsutym kakao i serwowanego w brudnym kubku na stole przetartym cuchnącą ścierą. Jest półmrok, okna w pomieszczeniu sa brudne, resztki pajęczyn smętnie zwisają w kątach bo pluskwy już dawno zeżarły wszystkie pająki, w szparach w podłodze wrze życie, a po powierzchni naszego trunku smętnie dryfują kawałki pokruszonej, pociemniałej tkanki okrywającej korkowca.
I tak to trwa. I trwa. I trwa… bo czas życia Borneo jest tak długi, że ta cyfra 1834 w nazwie musi chyba oznaczać ilość godzin potrzebną dla utylizacji tego uroczego aromatu.”
PADŁAM! xD
—
Niestety Borneo (i Perły też z tego, co pamiętam) na prawdę ładnie na mnie leżą, stąd też – póki nie zbiorę funduszy – nie zbliżam się do douglasowej półeczki z SL ;-p
Ależ czemu „niestety”?!
Toż jeśli ten zapach leży tak, jak ludziska opowiadają, to może to być całkiem spory powód do zadowolenia.
Szczerze radzę testy i, jeśli zechce być ładny, nabywanie, bo trwałość i moc ma potężną.
No cóż… Życzę wam razem szczęścia. 😉
Ha, ha…”niestety”, bo nie mogę ich teraz mieć, choćby nie wiem co, więc wolę nie testować, bo wiem, że wcale mi się nie odpodobają, tylko przeciwnie.
No, ale w ramach rekompensaty nabyłam coś innego ^^
Może lepiej jednak przetestować i wiedzieć, jak bardzo ich pragniesz?
A co „innego” nabyłaś? 🙂
No właśnie testowałam, testowałam i wmawiałam sobie, że ” no…ładne są”, a teraz znowu mnie kusi podejść do Douglasa i jeszcze raz ostatecznie sprawdzić, ale się boję, że wynik będzie na tak, a skoro nie mogę ich teraz mieć to…będzie baaaaaaaardzo ciężko ;-p
A nabyłam, i myślę, że w bardzo dobrej cenie, 20 ml Cuir Ottoman :-)))
Ale najlepsze jest to, że jak testowałam Borneo po raz pierwszy z próbki, to wcale mi się nie spodobało! Czułam tłustą polewę kokosową (?)i tyle. Dopiero testy z atomizera sprawiły, że Borneo na prawdę mi się spodobało. To chyba dowodzi, że testy testom nierówne i chyba w miarę możliwości lepiej testować z atomizera (przynajmniej u mnie się to sprawdza :-))
Otomańskiego Ciury gratuluję!
A co do Borneo… Yyyy… jakby to powiedzieć? Polewa kokosowa to nie jest wcale taki zły zapach. 😉
To żart!
I masz rację, z atomizera niektóre zapachy pachną inaczej, niż z lanej próbki.
Ha! żeby było ciekawie wszelkie masy kokosowe należą smakowo do moich ulubionych, ale ta, którą ja czułam z Borneo, kiedy pierwszy raz je wąchałam była jakaś taka…zjełczała (?) xD
—
a Ciur leci , leci i nie może dolecieć, teraz na drodze do wzajemnego szczęścia stanęła nam Poczta Polska…:/ a ja już prawie szaleję…
Ja też uwielbiam kokos w każdej nieomal postaci. Może z wyjątkiem tej zjełczałej właśnie. 😉
A Twój opis wskazywałby jednak na pewne podobieństwo naszych odczuć. U mnie korek, u Ciebie kokos, jedno i drugie zepsute… 😉
Hmm, nie chcę zapeszać, ale jak na razie na mojej skórze (włokciowo) Borneo pachnie… pięknie, tylko ciut ostrzej od Patchouli Micallef. Otwarcie było cudownie gorzkoczekolwadowe! Dopiero po chwili spod czekolady wysuwa się paczula – ziemista, podbutwiała, zakurzona woń łupin orzechów i kakao. W tle pobrzmiewa słodycz miodu, niemal niema pudrowość kwiatów i kardamon. A to wszystko na blejtramie z cielistego labdanum.
a ja oszalałam na punkcie Borneo 1834 które będę miała dla siebie już w tym tygodniu:) 50ml w drodze…na mnie pachnie wg mnie cudownie, delikatnie kakaowo paczulowo słodkawo pudrowo kwiatowo … uwielbiam Maestro Lutensa!!…
No to ja mogę tylko zazdrościć.
Szczególnie, że czas temu jakiś miałam okazję powąchać Bornego w pełnej krasie na synu pewnej bloggerki i mojej Przyjaciółki jednocześnie. I z rozpaczą stwierdziłam, że rzeczywiście, potrafi być piękny nadzwyczajnie.
Gratuluję zakupu!
a ja wam powiem, ze na mnie rozwija sie slicznie, slodko, mokro i wcale nie ma paczuli 😀
To ja zazdroszczę okrutnie. bo wiem, ze potrafi być piękny.