Chodziłam kiedyś po górach. Każdy chyba miał w życiu taki epizod.
Chodziłam bez zacięcia – nierówności terenu zaczęły mnie pociągać dopiero kiedy odkryłam wspinaczkę skałkową i repelling.
W każdym razie podczas jednej z pieszych wędrówek po Beskidach szliśmy przez parny las – deszcz właśnie przestał padać i jednocześnie właśnie zamierzał zacząć padać znowu. Aromaty przyrody były nieznośnie i fascynująco intensywne. Wówczas ogłuszony zapachem kumpel, dziecię wielkiego miasta, wyrzekł zdanie, które powtarzamy do teraz (w adekwatnych okolicznościach oczywiście):
– Wali zielenią!
Papyrus de Ciane wali zielenią jak kijem w brzuch.
I nie, nie chodzi o to, ze nie lubię nut zielonych – wielokrotnie już dowiodłam, że lubię. Chodzi o to, że co za dużo, to niezdrowo.
Łamane, cięte, gniecione, deptane, nawet rwane zębami pędy roślinne; drażniące nagą skórę strzępy zieloności; wdzierające się w drogi oddechowe eteryczne olejki – wszystko to zapiera dech i prawie wyciska łzy z oczu. Ekspansywne, tryskające ostrymi roślinnymi sokami otwarcie aż boli.
Jest tak nienaturalnie intensywne, że ogłupiałe od tej olfaktorycznej kanonady zmysły doszukują się w zapachu syntetyków. Odświeżacza powietrza pryśniętego wprost w twarz. Płynu antybakteryjnego podstawionego pod nos. Stłuczonej butli środka dezynfekującego…
Na szczęście nasze zmysły mają zdolność akomodacji.
Na kolejnym etapie Papyrus de Ciane nadal jest zielony i nadaj zieje eterycznymi olejkami, ale mózg już przetworzył sygnały i ostrożniej zbliżamy nos do skóry, wdech robimy płytszy.
Udaje mi się odnaleźć bergamotę, galbanum, kwiatowo pachnący eugenol, oraz, przede wszystkim, furę gniecionego zielska. Niechaj będzie, że to bylica. Wedle informacji w sieci ziele bylicy pospolitej zawiera m.in. gorycze, związki żywiczne, kwasy organiczne i lotne olejki. Pasuje doskonale.
Kiedy PdC ogrzeje się nieco na skórze wrażenie jest takie, jakbyśmy najpierw wykosili wybujałe na spływających z pól pestycydach zielsko z okolicznych rowów, potem upchali je do jurtowego wora i zostawili na słońcu, a po godzinie wrócili i wsadzili do tego wora głowę. Taki zapach ma pewien urok, jest niewątpliwie niebanalny i interesujący… Ale ja się poddaję. Pas.
Nawet zupełnie udobruchany chemią ludzkiej skóry Papyrus de Ciane wciąż odstaje, uwiera, drażni. Nie pomaga wyraźne na tym etapie labdanum, nie pomaga ślad popielistego kadzidła, nie ratuje go nawet wetiwer.
I choć rzeczywiście pojawia się u schyłku zapachu jakiś cień klasycznych szyprów – pozbycie się ze skóry obficie zaaplikowanego Guillaume’owego Papirusa to co najmniej pół hedona.
Gdybym zmyła go na wcześniejszym etapie – byłby cały hedon (ktoś kojarzy, skąd zaczerpnęłam jednostkę?).
Data powstania: 2010
Twórca: Pierre Guillaume
Nuty zapachowe:
bargamota galbanum, neroli, żarnowiec, nuty słoneczne (ki diabeł?!), bylica pospolita, goździki, kadzidło, labdanum, hedion, wetiwer, Mousse de Saxe (tak, dokładnie TA baza), sylwanon (syntetyczny składnik o zapachu zbliżonym do delikatnego, jasnego piżma), białe piżmo
* Druga ilustracja: David Mankin „Pickover Stalks”
2 komentarze o “Parfumerie Generale Papyrus de Ciane”
Sabbath, niedługo przestanę wąchać, tylko będę czytał twoje recenzje. Potrafisz nadać nazwę temu, co ja tylko roję sobie gdzieś w zakamarkach wyobraźni.
PdC uważam za udaną kompozycję. Od megazielonego początku aż do samego końca wyczuwam w niej na mojej skórze taką jakby mydlano-kolońską nutkę, która tutaj ładnie mi współgra z resztą. Na mnie bardzo ładnie PdC się rozwija i w pewnym momencie przypomina trochę ziołowo-mszane pozostałości męskiego Antaeusa, które zostają na ubraniach po dniu lub dwóch od użycia (Antaeusa). Na pewno przetestuję ten zapach (PdC) jeszcze kilka razy.
Nie nie nie! Nie przestawaj wąchać!
Skąd wówczas będziemy wiedzieli, że nasz odbiór zapachu jest podobny? :)))
Mydlano – kolonśka nutka, to może być to, co ja określam jako zapach chemiczny. Myślę, że częściowo wynika z ogromnej koncentracji olejków eterycznych tej całej zieleniny w składzie dodatkowo posadzonej na zielonym galbanum.
Ja też nie uważam tego zapachu za nieudany. Chyba. Raczej.. No nie wiem – niewygodny, niekomfortowy. Dla mnie oczywiście.
Z kolejnym testem poczekam na zmianę pogody. Może w upale będzie inaczej?