L’Orpheline to dziwne imię dla perfum.
Zanim poznałam zapach, poszukiwałam klucza do pomysłu. Do koncepcji perfum nazwanych „Sierotą”. Kadzidło i piżmo kojarzyły mi się z katolickimi ochronkami – sierocińcami prowadzonymi przez zakonnice w wykrochmalonych czepkach i fartuchach. Z czystością fizyczną i duchową. Nie będę jednak pisała o moich spekulacjach, bo sam zapach mówi wszystko.
Słowem – kluczem jest chłód.
Nie dojmujące zimno lodu, nie natarczywość mroźnego wiatru. L’Orpheline to spokój. Piękno zamknięte w kamieniu. Wiotka postać o miękkich kształtach – cicha i nieruchoma. Chłodna.
Kamień nie ma matki, ani ojca. Najpiękniejsza nawet rzeźba zawsze jest sierotą – ma tylko stwórcę. Jest jak człowiek pozostawiony z samym bogiem.
Kadzidlana łagodność L’Orpheline jest bezosobowa, czysta, transparentna. Zapach olibanum został tu najpierw rozbielony potężną porcją aldehydów, potem zaś wymodelowany jak odcienie bieli na palecie malarza: żywicznymi nutami galbanum i benzoesu, subtelną pikanterią nut przyprawowych, rozproszonymi błyskami niezdefiniowanych, nienatrętnych cytrusów (złożonych z cytronelalu głównie).
Jasne, czyste akcenty piżmowe obrane ze skojarzeń z nutami zwierzęcymi dają kompozycji Sheldrake’a twardość marmuru. Poznawanie L’Orpheline jest jak uważne, niespieszne studiowanie posągu. Z bliska rzeźba wydaje się nieskończona, niewygładzona, niekochana – miękkie łuki ramion, krągłości bioder i krzywizny policzków znaczą drobne ślady dłuta – delikatne jak muśnięcia pędzla.
W przypadku każdej innej dziedziny sztuki byłoby to smutne. Ale nie w przypadku perfum.
Perfumy to sztuka, którą tuli się do piersi. Obcowanie dziełem sztuki perfumeryjnej jest bardziej intymne, niż obcowanie z jakimkolwiek innym „gotowym” dziełem. Jest jak śpiew. Jak nieświadoma, mimowolna interpretacja stworzonego już, lecz niewykonanego utworu.
L’Orpheline daje się wyśpiewać z serca i w sposób bardzo osobisty.
Układając ją na ciepłej skórze możemy obserwować, jak budzi się do życia. Jak pieśń w piersi.
Pojawia się ciepły i miękki zapach kaszmeranu – jednej z najpiękniejszych zapachowych molekuł, jakie odkryliśmy. Dzięki kaszmirowej miękkości tej nuty przestajemy dostrzegać ślady dłuta. Olfaktoryczna figura wygładza się, wypełnia, uczłowiecza. Gładzony ciepłymi dłońmi kamień przyjmuje pozory życia – jak gdyby zaczynał wierzyć w to, że może stać się człowiekiem.
Kolejną zmianą, którą zauważamy jest spopielenie się kadzidła. Bez fazy ognistej, bez żaru. Chłodne krople stają się stygnącym popiołem – jasnym jak strawiony ogniem papier, gorzkim jak spalone listy, słodkim jak wspomnienie. Bez śladu sacrum.
Świeckość, niebanalną cielesność kompozycji podkreślają nuty kwiatowe – chłodna lilia z aksamitnym fiołkiem pachnące tak, jak gdyby ich wiotkie płatki także wyrzeźbiono w kamieniu. Albo jak gdyby złożone zostały z cienkiej bibuły. Nienaturalnie.
Najpiękniejszym etapem rozwoju L’Orpheline jest moment, gdy posąg ożywa. Podtrzymująca kamienną suknię dłoń zaczyna drżeć, uniesiona stopa niepostrzeżenie dotyka ziemi, niesforny kosmyk włosów opada na szyję, usta rozchylają się łapiąc pierwszy oddech.
Nosząc L’Orpheline za każdym razem stajemy się Pigmalionem dającym życie dziełu sztuki. Tuląc zapach do nagiej skóry dajemy mu ciepło i miękkość własnego ciała.
L’Orpheline jest kompozycją, która chce być kochana. Odwdzięcza się pięknie i szczodrze.
Data powstania: 2014
Twórca: Christopher Sheldrake
Trwałość: powyżej 8 godzin
Projekcja: umiarkowana, intymna wręcz, jednak kompozycja nut jest na tyle urokliwa, że uściśnięty na powitanie Przyjaciel zwykle szepnie słówko o pięknym zapachu
Nuty zapachowe:
kadzidło, piżmo
- Zdjęcia ilustrujące recenzję – własne
- Obrazy wykorzystane jako ilustracje 5 i 6 to dwie wersje „Pigmaliona i Galatei” pędzla Jean-Leona Gerome’a – malarza, który pojawił się u mnie ostatnio także przy okazji recenzji Casbah Roberta Pigueta.
22 komentarze o “Pachnieć jak sierota – L’Orpheline Serge Lutens”
Bliżej mi do zapachów ciepłych, jednak Twój opis okazał się tak plastyczny i sugestywny, że mimo wspomnianego chłodu, jestem go bardzo ciekawa! Jesteś mistrzynią słowa!
Dziękuję Kat! :*
Co do samego zapachu – z czasem się wygrzewa, traci ten kamienny chłód. nie staje się gorący, nie grzeje, ale nie ziębi także. ma taką… temperaturę pokojową. 🙂
Ojej bardzo jestem ciekawa sieroty w ogóle nazwa mistrzowska tak samo jak podpalacz…
Serio nazwa mistrzowska? Mnie wydała się bardzo trudna. I bolesna.
Chyba dlatego utkałam teorię z rzeźbą – żeby uciec od ludzkiego sieroctwa. 🙁
A ja się boje tego chłodu. Ale i tak dopadnę i powącham. Oby to nie był trupi chłód. Ale kasztelan chyba nie pozwoli.
Kaszmeran a nie kasztelan….
Ej, no "kasztelan – obrońca" to fantastyczny pomysł! I jakoś pasuje mi do koncepcji sierotki. 🙂
to jak zwykle moja genialna maszynka mnie poprawia po swojemu…
Dreszczyk przechodzi czytając Cię, jak zawsze 🙂
Dziękuję. To naprawdę zapach wart tulenia.
Piękny opis, naprawdę 🙂
Przeczytałam jednym tchem jak najciekawsze opowiadanie.
A zapach zapisany w kajeciku na liście "do powąchania" 🙂
Moniko, on jest nietypowy. Nie od razu się przytula, nie od razu się oswaja. Mam nadzieję, że uda Ci się z nim dogadać. 🙂
Dzięki Twoim opowieściom – "jak dziecko we mgle" – zapoznaję się ze sztuką z którą nie wiem czy dane mi będzie kiedykolwiek się zapoznać. Dziękuję.
Na pewno będzie dane! Jeśli tylko zechcesz. dostępność niszowych perfum jest coraz większa. Mam nadzieję, że z czasem będzie jeszcze lepiej. 🙂
Uroczo i niezwykle ciepło biorąc pod uwagę całościowy wydźwięk.
Nie popieram aldehydów ale Sheldrake dał mi teraz do myślenia. 🙂
Ileż to razy słyszałem skierowane w moim kierunku określenie- Sierota…
Przeczuwam nową jakość!
Sheldrake to mistrz i basta. Mnie też nie raz zaskoczył i zadziwił. tym razem także, bo Sierota niespodziewanie mi się spodobała. Choć nie oczekiwałam zachwytu.
Właśnie gdy ujrzałam nazwę i tytuł Twojej recenzji, zastanawiałam się o czym to będzie opowieść. Co nasunęło mi szereg innych myśli o perfumach i emocjach. Czy istnieją perfumy odmalowujące smutek, melancholię, nostalgię? Nie mówię cierpienie, to za dużo. I czy ktos chciałby nimi pachnieć? Reprezentacja tej emocji istnieje wszak w sztuce chyba od zawsze. A jak to jest z zapachem? Czy jest to kwestia wyłącznie osobista, związana ze skojarzeniami, czy też są jakieś zapachy w zamyśle aspirujące do odmalowania nastroju smutku? A może to jałowe dywagacje 🙂
Moim zdaniem nie jałowe. Perfumy to przecież także emocje.
Wiele osób uważa Zagorsk Comme des Garcons za zapach smutny. Ja akurat tak go nie odbieram, noszę więc z przyjemnością. Smutno, melancholijnie kojarzy mi się natomiast Cardinal Heeleya. Piękny zapach, ale jakoś nie noszę. 🙁
L'Orpheline jest bardzo wdzięczna w noszeniu. Daje się utulić, oswoić, ogrzać. Jest niebanalna, ale zarazem dobrze wychowana. Dla mnie idealny zapach an podróż. trzyma się blisko, nie rozłazi po przedziale czy samochodzie. 🙂
Po przeczytaniu tytułu myślę sobie: ?!
Nazwa po prostu mnie pokonała! 😀 Dziekuję za tak piękny opis – nie sądziłam, że można tak dokładnie i z taką perfekcją opisać zapach!
Pozdrawiam i gratuluję!
To i ja się przyznam, że nazwa zrobiła na mnie wrażenie dziwne. Stąd ten przewrotny tytuł. 🙂
Dziękuję bardzo za miłe słowa. 🙂
Zupełnie niedawno uczestniczyłem w prezentacji nowości Avemi na której Lutens zniszczył mnie absolutnie koncepcją nowego pachnidła. Tam też usłyszałem, że sabbathofsenses idealnie odzwierciedliła słowami zapach!wróciłem, dla przypomnienia miałem kiedyś przyjemność poznać zTobą portfolio TomFord w silesia.Pzdr
O! Witaj! pamiętam, oczywiście!
Jak miło, że znów się odzywasz. Myślałam o Tobie ostatnio przy okazji wizyty w Douglasie. Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie dobrze. Gdybyś wybierał się do Katowic i miał ochotę na spotkanie – daj znać.
Pozdrawiam serdecznie