Sandałowiec to jedna z moich ulubionych nut. Perfumy z sandałowcem w tytule to przynęta, na którą łapię się zawsze i… rzadko żałuję. Bo zapach sandałowca jest piękny, kompletny i krągły. Zarówno łagodny sandałowiec indyjski, jak i bogatszy australijski – wyciągnięte do przodu praktycznie gwarantują kompozycję ciepłą, komfortową i po prostu ładną.
Po Santal Tislit spodziewałam się sandałowca. Tak jak po pudełku czekoladek oczekuje się czekolady.
Pamiętam swój pierwszy test. Bez znajomości nut. Bez przygotowania teoretycznego. Wzięłam w rękę flakon marki z kadzidłem w nazwie i rozpyliłem na blotter perfumy z sandałowcem w tytule. A tam kwiaty i miodek. 😜
I to był koniec mojej przygody z Santal Tislit… do wczoraj.
Pierwszy kontakt z Sandałowcem od Maison Incens jest zwodniczy. W otwarciu kompozycja Gigodota brzmi dość syntetycznie. Kwiaty, dziwnie plastikowa nuta miodowa i subtelnie pikantny akcent przyprawowy, który nie ratuje sytuacji. Na szczęście jest to tylko chwila i kiedy mija, Santal Tislit zaczyna ukazywać oblicze piękniejsze.
Kremowość, miękkość, ciepło – charakterystyczne sandałowe przymioty złożone z kremowością i miękkością nut kwiatowych. Ślad kadzidła rzucający cienisty, dymny woal na rozbielone nuty budujące jądro zapachu. Wczesna wanilia rozbielająca nutę miodową. I piżmo dające kompozycji tę charakterystyczną szorstkość wyczuwalną w gardle.
Całe to bogactwo składników splata się w spójną kompozycję w kilka chwil dosłownie. I trwa na skórze dryfując powolutku w stronę pudrowo piżmowego, miodowego sandałowca.
Brzmi dobrze?
Słusznie, bo to ładne perfumy.
Że niby bez ekscytacji?
Też słusznie.
Santal Tislit to perfumy, o których naprawdę można napisać, że są ładne i niewiele więcej.
Przyjemnie poprawna mieszanka esencji nie opowiada mi żadnej historii. Nie budzi wielkich emocji. Nie uraża, nie przeszkadza, nie uwiera. Nie męczy.
Nie wiem, jak Wam, ale mnie to nie wystarcza.
Data premiery: 2017
Kompozytor: Jean Claude Gigodot
Projekcja: meh
Trwałość: meh
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: bergamotka
Nuty serca: jaśmin, róża, ylang-ylang, nuty drzewne, heliotrop, miód
Nuty bazy: kadzidło, sandałowiec, piżmo, wanilia
6 komentarzy o “Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo – Santal Tislit Maison Incens”
Mmmmmm…. Sandałowiec jest och! i ach! 🙂 Dokładnie taki, jak go opisałaś – piękny, kompletny i krągły a od siebie dodałabym jeszcze, że seksowny! Uwielbiam go, bo kojarzy mi się wyjątkowo przyjemnie i jakoś tak zmysłowo, ale miodek to rozrywka wyłącznie dla Puchatka. Zbyt słodki, zbyt klejący, zbyt lejący, po prostu "zbytek" nie dla mnie 😉
A wiesz, że ja sandałowca nie odbieram seksownie? Kojarzy mi się bezpiecznie raczej. A seks to niebezpieczna zabawa.
Co do miodku, to doceniam, ale w większości przypadków to i dla mnie "zbytni zbytek". Ale, powtórzę, doceniam.
Myślę o sandałowcu jako seksownym raczej w kontekście niewinnej, budzącej się dopiero zmysłowości. To jeszcze nie jest niebezpieczna gra a ledwie zapowiedź, obietnica… A może to ja sobie po nim wiele obiecuję 😉
W sumie nie to seksowne, co seksowne, tylko co się komu takie wydaje. Albo jakoś tak by to brzmiało. Wszystko może być seksowne. I wszystko może nie być.
Miłego weekendu!
W sumie racja. Słuchałam kiedyś rozmowy z Szymonem Majewskim, który powiedział, że jego żona najbardziej seksowna jest w kaloszach, więc jest jak mówisz 🙂 Również miłego weekendu.
Masz rację, czasami wystarczy nam, że perfumy są ładne, nie muszą wyrywać nas z fotela jest ładnie, jest dobrze ( można je bezpiecznie użyć na wspólnej biurowej przestrzeni).