Dawno, dawno temu Marek Niedźwiedzki – darzony ogromną sympatią i szacunkiem dziennikarz muzyczny radiowej Trójki powiedział, że nie lubi Modern Talking (taki zespół bardzo pop), ale słucha, żeby wiedzieć dlaczego nie lubi. Szanuję to podejście.
Wspominam o tym, bo życie człowieka piszącego o perfumach różni się od życia normalnego miłośnika perfum tym samym, czym życie dziennikarza muzycznego różni się od życia normalnego miłośnika muzyki. Jako normalna miłośniczka muzyki – nie wypowiadająca się na ten temat albo przynajmniej nie wypowiadająca się z pozycji autorytetu, mogę pozwolić sobie na to, by nie słuchać Modern Talking. Moje obycie z muzyką pop jest nieomal zerowe i mam świadomość swoich braków, ale zupełnie się nimi nie przejmuję. W kwestii perfum jest inaczej.
Wącham wszystko.
Perfumy od Sasa do lasa; w moim typie i zupełnie nie w moim typie. A najbardziej zadziwia mnie samą fakt, że wąchanie perfum w estetyce skrajnie odmiennej od mojego osobistego, użytkowego gustu sprawia mi ogromną frajdę. Nie wiem nawet, czy nie większą, niż siedzenie w swoim mrocznym i zadymionym grajdołku.
Perfumy kwiatowe potrafią zaprzeć mi dech w piersi. Klasyczne szypry rzucić na kolana. A słodziaki zauroczyć. Choć bogowie olfaktorycznego panteonu świadkami, że jeszcze kilkanaście lat temu słodkimi nutami można mnie było egzorcyzmować.
Dziś zapraszam Was do żucia gumy balonowej.
Kilka lat temu nuta balonówy przebojem wdarła się do perfumerii. Swoistymi prekursorami tego stylu w niszy były kompozycje Montale – na przykład Mango Manga z 2005 roku, której wówczas zupełnie nie rozumiałam i nie doceniałam.
I od razu zaznaczam, że nie wiem, czy dziś bym doceniła, bo jednak Montale ma dar do produkowania kompozycji, które ze względu na masę i brak finezji lubię nazywać klocami.
Prawdziwy szał na gumobalony zaczął się w niszy pod koniec drugiej dekady XXI wieku i wówczas sporo marek włączyło do swojej oferty perfumy z nutą gumy balonowej.
Pisałam tu na przykład o Tank Battle Lush (2016) czy Jungle Jezebel Sarah Baker (2018). Oba podejścia bardzo niszowe.
Na przełomie drugiej i trzeciej dekady XXI wieku przypada szczyt balonomody i trudno się dziwić, że debiutująca w 2020 roku marka Bel Rebel w pierwszym rzucie swoich premier zaprezentowała perfumy z tą właśnie nutą.
Do Bel Rebel mam sentyment wielki. Nie tylko dlatego, że marka jest cruelty free, wegańska i w 100% przetwarzalnych opakowaniach z grzybów. Także dlatego, że jedną z osób stojących za marką jest córka Skarbka. Pamiętacie blog o perfumach Skarbka Nosem? Skarbek – czy też forumowo Skarbiątko – przekazała pasję nie tylko swoim czytelnikom. Trochę Jej tego zazdroszczę, bo moje dziecko zupełnie nie złapało perfumeryjnego bakcyla.
Dlaczegóż więc dotychczas nie zrecenzowałam żadnej z kompozycji tej marki?
Nie wiem! Ale dziś wygumuję ten błąd (sic!).
Odwijamy papierek… a raczej naciskamy atomizer i oto jest! Guma do żucia.
Kojarzycie ten pierwszy moment, kiedy wkładacie szorstki listek do ust i jest on jednocześnie super słodki, super syntetyczny i delikatnie gorzkawy goryczką gumki do gumowania? Wszystko to w otwarciu Bubbe gum jest. Wszystko to i nic więcej.
Zapach jest różowy, syntetycznie truskawkowy w pierwszych sekundach, szybko wzbogacający się o dość nieokreślone akcenty owocowe. Malowany ananas, plastikowe banany, woskowe pomarańcze. W tle owocowa świeczka – taka prawdziwa, używana, miękka jeszcze z osmalonym knotkiem. Knotkiem nie knotem, bo to mała świeczka.
To pierwsze uderzenie zapachu jest mocne – zbyt mocne, dokładnie tak samo, jak pierwsze chwile z gumą balonową.
I równie szybko jak guma łagodnieją perfumy. Po chwilkach kilku Bubble Gun są już słodko – gorzkie, przyjemnie syntetyczne, bezpretensjonalne. Urodziwe urodą plastikowej lalki.
Z czasem pojawia się ślad cierpkiej porzeczki, całkiem fajnie korespondująca z resztą składników żółta wanilia. W sekcję gumową włącza się paczula i troszkę terpentynowe tropy, ale to nie wpływa znacząco na klimat kompozycji. Bubble Gum wyżuwa się jak guma z ukłonem w kierunku zapachu chińskiej gumki do gumowania. Nie wyczynia na skórze żadnych ekwilibrystycznych sztuczek, nie odwala samorozwoju i nie robi doktoratu na Harvardzie. Trwa w tej młodzieńczej, radosnej różowości aż po blady zmierzch. Albo świt. Albo do „po dobranocce”.
I z jednej strony – trochę nuda i trochę bez niespodzianek. A z drugiej strony – może właśnie na tym polega niespodzianka? Na tym, że balonowa guma w Balonowej Gumie jest tak dosłowna. Że nie pojawiają się tu nuty na siłę pchające kompozycję w stronę niszy rozumianej jako matecznik dziwolągów. Bez żwiru czy nut animalnych (które już trochę w niszy spowszedniały) ta dosłowna, napigmentowana syntetycznym różem guma jest wystarczajaco dziwna i wystarczająco niszowa. Bo czyż jedną z najbardziej charakterystycznych cech niszowych perfum nie jest dosłowność?
Data premiery: 2020
Projekcja: taka w sam raz. Nie super mocarna, ale super mocarna byłaby nie do zniesienia.
Trwałość: dość słaba. I na swój sposób jest to zaleta – bo sama idea dzieciństwa i gumy jest ulotna, ale przy cenie za flakon (69 ml) to trohę rozczarowuje. Te klasyczne różowe balonówy też zwykle tracą smak zbyt szybko.
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: owoce, goździki (nie kwiaty)
Nuty serca: guma balonowa, olejek pomarańczowy
Nuty bazy: wanilia, kaszmeran, paczula