ROOM 1015 Sweet Leaf

Najpierw krótkie wprowadzenie – wprost z oficjalnej strony ROOM 1015, bo któż zrobi to lepiej, niż oni.

Przyjmując ideały kontrkultury, Michael Partouche, znany również jako „Dr. Mike”, muzyk z zamiłowania, z wykształcenia farmaceuta, wybrał zapach jako środek wyrazu. Z dwóch kontrastujących ze sobą światów narodził się ROOM 1015, gdzie zapach staje się symbolem buntu, czerpiąc inspirację z nurtów muzycznych, alternatywnych filozofii i duchowości.

Jeśli kontrkultura ma swój własny język, literaturę i dźwięki, ROOM 1015 – niesławny, najbardziej zniszczony pokój hotelowy w historii rockandrolla – nadaje jej teraz zapach o nostalgicznych konturach, przepojony całkowitą wolnością.

Zapachowy manifest, który oscyluje między ruchem punkowym, sztucznymi rajami, rewolucją seksualną i medytacją transcendentalną.

Z mojego punktu widzenia to kolejna marka z super kontrkulturowym motto i perfumami, które są po prostu fajne. Nie nijakie, ale też do rebelii im daleko.
Inna kwestia, że kiedy założyciel nawiązuje nazwą do roku 1972, to wiadomo, że jego spojrzenie na rebelię jest trochę… no retro. Delikatnie mówiąc.

Czemu piszę o roku 1972?
Ano dlatego, że to właśnie w tym roku gitarzysta Rolling Stones Keith Richards i perkusista The Who Keith Moon zdemolowali pokój o tym numerze podczas pobytu w hotelu Hyatt House w Kalifornii. Podobno poprzewracali meble, potłukli szkło i wywalili przez okno telewizor – co nie w kij dmuchał, bo wtedy telewizory to były kineskopowe kolosy. Później zdemolowali także pokój numer 805 wywalając przez okno jeszcze większy telewizor. 😀

Gene Autry Hotel, później Hyatt House to miejsce symboliczne dla kontrkultury. Do dziś cieszy się sławą najchętniej demolowanego przez gwiazdy rocka budynku na ziemi. Swój niszczycielski wkład w legendę mają muzycy z Led Zeppelin (pokój 905), Little Richard (pokój 319), Jim Morrison (pokój 1012), Slash (pokój 1205), Dee Snider z Twisted Sister’s (pokój 505) i Flavor Flav z Public Enemy (pokój 519).
Hotel stoi do dziś i aktualnie nazywa się Andaz West.

Logo ROOM 1015 i dwoje ludzi na drewnianej podłodze

Najgłupsze jest to, że totalnie rozumiem fascynację wywalaniem przez okno telewizorów. Kto nie był na imprezie, podczas której poleciał z okna telewizor niech pierwszy rzuci kamieniem. Albo lepiej niech nie rzuca, bo nie chcę mieć guza. 😀 Bo ja byłam i rozumiem, czemu ludzie to robili. Nie tyle z potrzeby demolki, co z fascynacji gwałtowną implozją kineskopu. W każdym razie – nie trzeba być gwiazdą, żeby wywalać.

Niby więc mój poziom ekscytacji przeterminowaną rebelią jest średnio meh, a jednak marketing zadziałał.
Z resztą, co ja będę ukrywać, podoba mi się estetyka ROOM 1015 i łapię się na tę wędkę. A założyciel i kreatywny duch marki – Doktor Mike wydaje się autentyczny w swojej miłości do rocka i rockowego stylu życia.

Pierwszą moją myślą było zrecenzowanie Cherry Punk, bo wszyscy o nich mówią. Zrezygnowałam jednak, bo… i tak wszyscy o nich mówią.
A skoro mamy wiosnę, to wybrałam zielony flakon. A poza tem zapach konopi w perfumach jest po prostu fajny i znalezienie czystej, lekko dymnej Marychy w sprayu to byłoby miłe odkrycie.
Dla porządku – nie palę, bo mi to psuje narzędzie pracy, ale jestem zwolenniczką legalizacji. I kontroli składu, i odprowadzania podatków od handlu.

Ale!

Na Facebooku marki, którego odwiedzenie ogólnie polecam, pojawił się tekst: Pamiętajcie dzieci, narkotyki są złe, ale pachną dobrze. I to jest kolejny dowód na to, że Dr. Mike podejście do rebelii i narkotyków ma bardzo retro. W trzeciej dekadzie XXI wieku narkotyki w typie ładnie pachnącej marihuany czy haszyszu są raczej rekreacją i symbolem stylu życia. Prawdziwe spustoszenie robią syntetyczne gówna w stylu metaamfetaminy, fentanylu czy mieszanek ksylazyny zwanych zombie drug, bo powodują, że człowiek gnije żywcem. I one ani nie pachną dobrze, ani nie są fancy. I warto to wprost napisać – nowoczesnych, syntetycznych narkotyków nie da się brać rekreacyjnie i „imprezowo”. Nie da się używać i normalnie funkcjonować. Nie da się poszaleć i ot tak wrócić do życia.
Kiedyś Monary były ośrodkami, w których ludzie żyli wspólnie, wspierali się, ciężko pracowali fizycznie i odbudowywali życiową formę. Teraz to wygląda zupełnie inaczej. Syntetyczne dragi okaleczają. Niszczą organizm nieporównywalnie bardziej skutecznie, niż haszysz, koka czy „kompot”. Nie ma nic romantycznego w mecie i zombie drugu. Czasy sztucznych rajów Baudelaire’a i dzieci kwiatów minęły.

 

Oddajmy ponownie głos spin doctorom marki ROOM 1015 (a może samemu Doktorowi):

Historycznie rzecz ujmując, marihuana zawsze służyła jako katalizator duchowej eksploracji i wewnętrznego wyzwolenia. Kontrkultura lat 60-tych uczyniła z konopi paliwo ekspresji przez język, sztukę, literaturę i muzykę. Palenie jointa obrosło głębokim symbolizmem stając się bramą do nowo odkrytej wolności.
Oto urzekająca esencja Sweet Leaf, zdolna wznieść Twoje zmysły na wyżyny.

Do startu gotowi!

Podróż na wyżyny zaczynamy od grejpfruta. Dziwny to grejpfrut i zdecydowanie wymagający więcej, niż kilku słów.
Po pierwsze Sweet Leaf nie pachną owocem, tylko gorzką grejpfrutową skórą. Bez wilgotnego, soczystego blasku. Zapach jest ziołowy, prawie piołunowy, jak gdyby zalano owocowe skórki kieliszkiem absyntu.

Druga nuta wymieniona na stronie ROOM 1015 to eukaliptus.
Mamy więc eukaliptusowe cukierki, porażająco gorzkiego grejpfruta w absyncie i do tego kamforę. I dopiero pod tym zaskakująco przyjemnym akordem pełza konopny dymek. Jasny aromat tlących się zielonych, konopnych kłaczków. Niszowo uroczy – kto wąchał, ten wie.

Głównym bohaterem opowieści nie jest jednak ani zgorzkniały grejpfrut, ani upalony ziołem absynt ani upojone absyntem zioło. Show kradnie dzięgiel. A wręcz ArcyDzięgiel!

Widziałam tego pana już kilka razy w roli głównej, zwykle jednak ciągnie się za nim smętne piżmo albo gruba wanilia. Dziś ich nie zaproszono i wypijmy za to!

Arcydzięgiel, pseudonim sceniczny Litwor… ojczulku mój, ty jesteś jak zdrowie!
Jakże ta nuta jest tu zagrana i wyciągnięta. Bez przesterów i bez pogłosu. Czysto i pięknie.

Z czasem wszystkie te niebanalne aromaty splatają się w słodko – gorzki dymny akord. Wyraźne akcenty nalewkowo – absyntowe równoważy przyczajona kremowość akordu bazowego utkanego z ambroksu, dihydrojasminatu metylowego, śladu muskonu przybrudzonych paczulką i kapeńką labdanum. Ładnie sucha ta baza jest. Bo ja ogólnie jestem przeciwniczką barokizowania baz w kompozycjach inspirowanych rockiem.

Jeszcze gdzieś tam po kątach snuje się blady cytrusek. Jeszcze turlają się po drewnianych klepkach kulki angielskiego ziela. Jakiś anyżkowy pierdek majaczy na zapachowym horyzoncie, ale to imponderabilia. Nawet chórków nie śpiewają. Mogą, co najwyżej, kable pozwijać.

Zespół Sweet Leaf występuje w składzie absynt, grejpfrut, nalewka dzięglowa i Maryśka na wokalu. Brawo dla tych państwa!

Perfum z marysiną nutą przewodnią jest wiele, recenzowałam ich już całkiem sporo (można wyszukać sobie) i wspomnę dziś tylko o tych, które zrobiły na mnie wrażenie:

Oczywiście Black Afgano i Baraonda Nasomatto
Urocze Smoke for the Soul by Kilian
Cudnie słodkie Hungry Hungry Hippies Smell Bent
Magiczna Hierba Nera Coreterno
Oraz absolutnie kozackie Maxed Out 4160 Tuesdays

Publikowałam też relację z Muzeum Marihuany w Barcelonie, w której to relacji odkrywam tajemnicę szerokiego uśmiechu Luisa Armstronga.


Data premiery: 2021
Kompozytor: Jerome Epinette
Projekcja: przeciętna
Trwałość: przeciętna z tendencją do ciut poniżej przeciętnej

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: grejpfrut, eukaliptus
Nuty serca: marihuana, korzeń dzięgla, terpentyna
Nuty bazy: jaśmin, drzewo kaszmirowe, paczuli

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

20 komentarzy o “ROOM 1015 Sweet Leaf”

        1. 😀 No to zaiste, cud.
          Tak sobie dumam, że na pewno miałaś okazję poczuć kiedyś, bo nawet kiedy chodzi się wieczorami po ulicy – zdarza się wyczuć maryśkę. Ludzie podpalają częściej, niż by się wydawało.
          Ja bardzo lubię ten zapach – szczególnie palonej, ale do suszu też mam sentyment – choć sama nie palę z kilku różnych powodów i jednym jest to, że dym jest ostry i wysusza śluzówkę. Ale to tylko jeden z powodów, jak wspomniałam.

  1. Dotychczas wszystkie perfumy jakie poznałem niestety nie zbliżały się do zapachu ziela.
    Czy to suszu, czy to palonego… Wiem starają się i do tego marketing robi w głowach swoje ale niestety jakoś nie wychodzi w moim odczuciu.
    Co do wpływu na aparat służący do pracy mam zupełnie odwrotnie, nie dość że nie upośledza to wręcz podkręca odbiór, wzmacnia rozumienie funkcjonowania esencji jak i zdecydowanie wznosi kreatywność na wyższy poziom 😉
    Później często okazuje się, że wyszło lepiej niż było w planie…

    Co do imprez tego kalibru to dla mnie słabizna, tandeta i prostactwo. Typowe imprezowe traktowanie tematu bez wgląd w głębszą stronę tego co ta roślina ma do przekazania.
    Aahaa… i tak telewizora nie mam od X lat, bo po co.
    Prawdziwe życie jest gdzie indziej 🙂

    Pozdrawiam pachnąc żywicznie, chociaż tym razem fundamentem jest wielbiony balsam tolu!

    1. W kwestii telewizorów – kineskopowe to już jakiś straszny relikt przeszłości. Tych płaskich nikt nie wyrzuca, bo nie implodują i nie ma frajdy. Choć zdarza się wywalanie monitorów, żeby latały jak frisbee podobno. Ja tam sobie myślę, że jak się pracuje na etacie i samemu mozolnie zarabia na swój sprzęt elektroniczny, to wywalanie jest mniej atrakcyjnym pomysłem. 😉
      Co do rośliny i traktowania jej w dowolny sposób – twoje podejście jest trochę takie, jak ludzi, którzy mówią, ze kadzidło jest mistyczne i metafizyczne i używanie go bez konotacji religijnych jest profanacją. Ludzie sobie używają jak chcą, ja nie oceniam. Rzecz w tym, że po marihuanie imprezy są raczej spokojne. Demolka i inne ekscesy to raczej po alkoholu.

  2. „….anyżkowy pierdek…” brzmi tak słodko że muszę zapamiętać ;P Orazz twierdze ze room by do mnie przemówił

  3. Jak zielsko to Rammstein Engel Pure. Tam to wyszło super dzięki grejpfrutowi, który całe szczęście, gasi smród trawy po 5 min, i do tego za29€😉

      1. Cześć, no jest sporo tych Rammstein. Moim subiektywnym zdaniem, właśnie Engel Pure, Kokain Gold i Kokain Black Intense zasługuje na „ wyróżnienie ” Szkoda, że ostatni wypust, czyli Paris, to taki nie wiem co….. jakby zlać ze sobą Aventus i Elysium pod nazwą Rammstein 😉

        Pozdrawiam

      2. Cześć, no jest sporo tych Rammstein. Moim subiektywnym zdaniem, właśnie Engel Pure, Kokain Gold i Kokain Black Intense zasługuje na „ wyróżnienie ” Szkoda, że ostatni wypust, czyli Paris, to taki nie wiem co….. jakby

        1. Chciałabym… Ale nie kupię. A już na pewno nie w ciemno.
          Kupiłam Kokain i Zwinger. Zwinger nawet dwa razy i jest to na razie mój ulubiony Rammstein. Powinnam zrecenzować przynajmniej te, które mam. I znaleźć w okolicy kogoś, kto da obwąchać swoje flaszki może. Mam kumpla, który chwalił się ostatnio zakupem trzech Rammsteinów. Nie wiem, czy ma w zbiorach Nitroglyzerin ale zapytam go.

      3. Dla mnie subiektywne to ż Rammstein te 3 najbardziej przemawiają: Engel Pure, Kokain Gold i Kokain Black Intense. Natomiast Paris z 2024 to disappointment na maxa, 😉 no chyba, że jeszcze się „ rozwinie….”

          1. Zwinger w Rossmann ani Müller nie jest dostępny. W souk Parfumo.de obecnie też nie ma oferty, więc test musi odczekać. A tak by the way, mam dla Ciebie „ zadanie ” 😉 Co byś poleciła jako Mix z Kilian STH I JV Dark Rebel?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy