„Ghost in the Shell” z 1995 roku to kamień milowy w rozwoju fantastyki naukowej. Filmy takie, jak „Ex Machina”, „Westworld” czy kultowy „Matrix” czerpią z dzieła Kazunori Itô i Mamoru Oshiiego pełnymi garściami.
Moc tego filmu tkwi nie w obrazie i nawet nie w samej historii, ale w pytaniach, które stawia. Albowiem „Ghost in the Shell” to kawał solidnej filozofii zaserwowanej w formie fantastycznego kina akcji.
Tytuł filmu nieprzypadkowo nawiązuje do eseju „Duch w maszynie” (The Ghost in the Machine) Artura Koestlera. Dzieło Ito i Oshiiego jest wyraźną kontynuacją eseju i twórczym rozwinięciem postawionych w nim tez i dylematów. Mroczna, cyberpunkowa opowieść japońskich twórców eksploruje związek między poznaniem zmysłowym, intelektualną analizą i szeroko pojętą duchowością. Stawia pytanie o istotę człowieczeństwa. I zostawia nas z tym pytaniem brzmiącym w głowie długo po seansie filmowym.
Pisząc powyższy wstęp celowo koncentruję się na oryginalnym anime z 1995 roku, jako że to własnie ta wersja historii zyskała największą popularność i uznanie krytyki. Warto jednak zaznaczyć, że jest to retelling opowieści stworzonej przez Masamunego Shirowa w mandze pod tym samym tytułem.
Wersję aktorską z 2017 roku z drewnianą Scarlett Johansson także pomijam z premedytacją, bo film w reżyserii Ruperta Sandersa zupełnie nie uniósł tematu i przepadł w morzu popkultury – tak, jak na to zasługuje.
Do perfum The Ghost In The Shell podchodziłam z wielkim respektem i nieco mniejszymi oczekiwaniami. Dlaczego mniejszymi? Ano dlatego, że to Etat Libre d’Orange – marka często sięgająca po wielkie słowa i skandaliczny marketing, ale robiąca perfumy raczej… ładne.
Recenzja tej kompozycji ukazuje się trzy lata po premierze – trochę dlatego, że potrzebowałam czasu, żeby nabrać dystansu do swoich wrażań po pierwszych testach. Żeby opowiedzieć o perfumach, a nie o zderzeniu moich gargantuicznych oczekiwań z rzeczywistością.
Kiedy testujemy The Ghost In The Shell Etat Libre d’Orange od razu wiemy, że nastroju dystopijnej opowieści japońskich mistrzów w tych perfumach nie znajdziemy. I, z pewną ostrożnością, stwierdzam, że to dobrze. To jest jak z Madamą Butterfly, która zainspirowała kompozycję Geralda Ghislaina sprzed równo dekady. Może i da się napisać perfumy o nieszczęściu – dystopijne, mroczne, pełne trudnych motywów, ale kto to będzie chciał nosić?
Pozbawiony słodyczy, ale naprawdę ładny akord cytrusowy został w otwarciu złożony z subtelnie sandałowym akordem mlecznym. Bardzo komfortowy duet.
Pod rozbieloną cytrynką brzmi jaśmin – paradoksalnie najtrudniejsza chyba nuta w tych perfumach, bo jest to jaśmin prawdziwy. Złożony aromat łączący upojną kwiatowość, miękkość wciągającą jak nagie ciało, ślad – dosłownie ślad śladu animalności. Tę zmysłową zwierzęcość daje jaśminowi lekko pikantny, cielesny 4-Vinyl-Guaiacol znany także pod prostszą nazwą Varamol.
I trzecia fala mleka: piżmowo-ambrowy Orcanox.
Ślad nowoczesności – kroplę maszyny w tej mlecznej piance – daje kompozycji chłodno kwiatowa, gorzkawa molekuła Mugane i mineralny Aqual.
Lista nut zapachowych podawana przez oficjalną stronę marki mocno akcentuje obecność syntetyków w tych perfumach. I nie ma powodów, by wątpić, że one tam faktycznie są. Ale zapach… zapach wcale nie brzmi syntetycznie. Brzmi mlecznie, łagodnie, blado. Jak śliczna, choć nieco bezjajeczna Scarlett Johansson w roli… no właściwie każdej. Jak dziewczyna z perłą w „Dziewczynie z perłą”. Jak łagodniejsza z sióstr Boleyn w „Kochanicy króla”. Jak doskonała Jordan Dwa-Delta w „Wyspie”.
Spokojna, cicha kompozycja blond. Piękna, łagodna, miła. Nie budząca wielkich emocji – ani zachwytu, ani odrazy.
Adekwatna w swojej mleczności, bazująca na skojarzeniach z mleczną skórą Major granej przez piękną Johansson i mlecznej krwi androidów w, na przykład, serii Alien. Ładna, bo jeśli tworzymy sztuczny organizm, to czemu nie miałby mieć ładnego opakowania – szczególnie jeśli to opakowanie jest kobiece.
Patrząc na The Ghost In The Shell z perspektywy perfumeryjnej – to są bardzo przyjemne perfumy i naprawdę dobrze się je nosi.
Jeśli zaczniemy poszukiwać analogii z dziełam będącym inspiracją, odnajdziemy dziewczynę idealną – tak idealną, że faktycznie niemożliwą. Bardziej, niż Major z Ghosta odnajduję tu Emiko z „Nakręcanej dziewczyny” Paolo Bacigalupiego (którą to książkę polecam bardzo).
Perfumy ELDO nie malują obrazu super sprawnej policjantki z elitarnej jednostki specjalnej. Zupełnie, absolutnie nie. Żadnych mundurów, broni, biomechanicznych ścięgien grających pod syntetyczną skórą. Dostajemy „nowego człowieka” stworzonego do posłuszeństwa i przyjemnośći. Miękkość, łagodność i urodę.
Nie wiem, czy można mieć za złe marce, że wypuszcza na rynek perfumy ładne. Brzydkich ludzie nie chcą nosić. I nie chcą za nie płacić. W każdym razie nie masowo – a Etat Libre d’Orange to nie jest marka, która swoje perfumy dedykuje klientowi o szczególnie dziwnym guście. I w tym znaczeniu The Ghost In The Shell to 100% ELDO w ELDO. Wielka inspiracja, niepokojąca nazwa i ładne perfumy.
Data premiery: 2021
Projekcja: tylko dobra
Trwałość: no ni jest to robot obliczony na wiele lat użytkowania. Raczej taki, którego trzeba rychło zastąpić nowym modelem. 😉
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: Aqual™, Yuzu HE, Hexyl Acetate (MANE Biotech)
Nuty serca: Absolut jaśminu, Mugane™, akord mlecznej skóry
Nuty bazy: Akord mchu, Vinyl Gaiacol (MANE Biotech), Orcanox™
7 komentarzy o “The Ghost In The Shell Etat Libre d’Orange”
z duchem czasu „Eksplodujące kotki” na propsie (;
O tak! 😀
ja jednak trochę żałuję, że są tylko po prostu ładne. A przynajmniej ładne w taki zupełnie nie zostający w pamięci sposób.
(choć hej, i tak bardziej pasują do swojej nazwy niż Exit the King.)
A wiesz, że bardzo starannie dobrałam tu słowa?
Bo nie mam za złe marce. I nawet rozumiem, że ludzie wolą perfumy ładne, niż trudne. Ale w tajemnicy Ci zdradzę 9w wielkiej tajemnicy, bo przecież NA PEWNO nikt nie przeczyta 😉 ), że też żałuję. Ja bym chciała, żeby perfumy z Baudelaire w tytule pachniały tak, jak powinny i z Ghostem w tytule też. Po co sięgać po takie wielkie idee, kiedy chce się zrobić coś po prostu ładnego?
To znaczy… znam odpowiedź na to pytanie, ale mnie ona nie cieszy.
wiem, pewnie, że wiem. 😀
i niech one będą ładne, też lubię ładne perfumy. Ale mogą być i ładne, i jakieś, niechby te minerały wybijały się troszeczkę odrobinkę mocniej…
Ja nie wiem, czy Ghost in the Shell powinny być ładne. Powinny być niepokojące. Powinny zapadać w pamięć.
Ale faktycznie, przecież ładnym rzeczom też się to zdarza…
wiesz co, ja tu trochę przycinam oczekiwania do rzeczywistości, jak EldO robi zapach z wykopaną kampanią i nazwą, to same perfumy nigdy nie dorosną do tego, czego bym chciało 😀 ale uch, tak, coś metalicznego aż się prosi. Może trzeba je nosić z but not today albo Ganimedesem?