Sama chemia!
Oczywiście, jeśli ktoś mówi, że sama chemia, to z założenia jest to krytyka. Bo jakże to „chemia”? Życie to musi być coś więcej!
I jest.
Jeszcze fizyka. 🙂
Poważniej do sprawy podchodząc, definicja życia zależy od dyscypliny, która tę definicję formułuje. I podobnie jest z perfumami.

- Po pierwsze i najważniejsze: stoimy tu na stanowisku, że perfumiarstwo to sztuka i, jako taka, ma wymiar pozamaterialny: kulturowy, emocjonalny.
My – ludzie cenimy rzeczy unikalne. Świadomość, że obcujemy z czymś rzadkim, niepowtarzalnym, albo powtarzalnym w niewielkiej liczbie egzemplarzy i ze sporym wysiłkiem, miło łechce naszą próżność. Dlatego cenimy rękodzieło i wyroby rzemieślnicze. Dlatego w przypadku sztuki przedkładamy oryginał nad reprodukcję.
Perfumeria nie jest wyjątkiem.
Cenimy małe serie, limitki, perfumy rzemieślnicze; ręcznie malowane i ręcznie napełniane flakony.
Ekskluzywne marki szczycą się używaniem naturalnych składników, podkreślają ograniczone ich zasoby i złożoność procesu pozyskiwania. Co w efekcie daje wysoką cenę.
Powiedzenie o perfumach, że „sama chemia” to krytyka najgorsza z najgorszych.
Czy aby na pewno?

Jeszcze dekadę czy dwie dekady temu tak było. Syntetyczne składniki, choć od dawna obecne w perfumach, nie były klientom „podtykane pod nos” w opisach perfum i na listach nut. Perfumy, które koło naturalnego piżma czy ambry nie stały, w nutach miały… oczywiście piżmo i ambrę. I to nie tylko dlatego, żeby podbić wrażenie ekskluzywności, ale także dlatego, że wszelkie muskony, cywetony, exaltony, ambroksany, ambroksy, tonalidy, fiksolidy i inne syntetyczne aromamolekuły nie dają potencjalnemu klientowi wyobrażenia o zapachu, którego może spodziewać się we flakonie. A raczej nie dawały, bo współcześnie… już dają.
Przyjrzyjmy się dziś historii rewolucji, jaką stały się syntetyczne aromamolekuły we współczesnej perfumerii. Spójrzmy na pachnącą chemię z innej perspektywy – jak na bezmiar możliwości i zarazem szansę na to, by piękne perfumy stały się powszechnie dostępne.
Kumaryna

Pierwszym przełomem w perfumerii molekularnej była kumaryna – pierwotnie wyizolowana w roku 1820 z tonkowca wonnego, użyta przez Paula Parqueta w perfumach Fougere Royale Houbigant w roku 1882.
Aromat kumaryny łaczący nuty siana i tytoniu stał się dla perfumiarstwa potężnym bodźcem do rozwoju. Cena kumaryny szybko spadała i w rezultacie perfumy uczyniły pierwszy, mały kroczek w kierunku powszechnej dostępności.
Poza perfumami, aromat kumaryny znają doskonale miłośnicy wódki Żubrówka aromatyzowanej trawą żubrową zwaną w innych kulturach „holy grass” czyli świętą trawą, a przez rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej także „bison grass” czyli trawą bizonową. Zapewne z braku żubrów. „-)

Heliotropina
Heliotropina – która nazwę swą zawdzięcza kwiatowi heliotropu – została najpierw wyizolowana w laboratorium. W 1869, podczas badań nad aromatycznymi molekułami w pieprzu odkryto aldehyd piperonylowy pachnący wcale nie pieprznie, tylko kwiatowo – waniliowo. Dopiero dwa lata później okazało się, że występuje on w kwiatach heliotropu właśnie. Dlatego alternatywną nazwą piperonalu stała się heliotropina – i pod tym mianem znajdziemy tę molekułę w perfumerii.
Te pierwsze przygody z heliotropiną wyczuwalne są w Reve d’Or czy Heliotrope Blanc marki L.T. Piver czy Floraison d’Heliotrope Sauzé.
My znamy tę piękną molekułę, między innymi, z Heliotrope Oliviera Durbano czy, w innym wydaniu, z Bee Zooligist.
Jonony

Pierwszy raz odkryli jonony dwaj niemieccy chemicy: Tiemann i Krüger w 1886 roku. Fiołkowe, pudrowe molekuły aromatyczne nie od razu wzbudziły wielki entuzjazm – zostały bowiem określone jako nieprzydatne. Dopiero siedem lat później roku zgłoszone zostały patenty na ionone alpha i ionone beta i na rynek wkroczyły fiołkowe Vera Violetta Roger and Gallet.
Zawdzięczamy więc jononom nutę fiołka (z akcentami irysa albo narcyza) w perfumach oraz modę na fiołki u schyłku XIX wieku. Perfumt takie jak Violetta Penhaligon’s, Violetta di Parma Borsari, Violette De Parme L.T. Piver, Violetta Santa Maria Novella i wiele innych.
W 1924 Givaudan wypreperowało izomery jononu metylowego (methyl ionone) i jononu izometylowego (iso methyl ionone) i wypuściło je na rynek w formach czystych i jako bazy.
Jedną z tych baz – Amarante (1924) spopularyzował Henri Almeras w swoich kompozycjach dla marki Jean Patou, między innymi w, kultowych już, Amour Amour z 1925 roku.



Aldehydy

Kolejny przełom to, oczywiście, aldehydy czyli odwodnione alkohole. Charakterystyczna dla aldehydów jest grupa aldehydwa (tak, wiem, masło maślane) -CHO
Upraszczam bardzo – nie chcę wchodzić w cukry aldehydowe, bo nie są nam one w tej chwili o niczego potrzebne.
Warto wiedzieć, że aldehydów jest wiele. I główna zasada jest taka, że im krótszy łańcuch węglowy – tym aldehyd będzie bardziej szkodliwy. Formaldehyd czy akroleina (zapach spalonego tłuszczu) są nie tylko toksyczne, ale też okropnie śmierdzące. Nikt nie chciałby ich w perfumach. Aldehydy o długich łańcuchach węglowych są szeroko wykorzystywane są w perfumerii (wanilina, cytronelal, aldehyd kokosowy, brzoskwiniowy i tak dalej). To, co rozpoznajemy w perfumach jako akord aldehydowy – to zazwyczaj aldehydy o średnio długich łańcuchach węglowych (11,12).



Prezentując triumfalny pochód aldehydów w perfumerii ponownie sięgamy do dorobku Houbigant i perfum Quelques Fleurs z roku 1812. Choć warto wspomnieć, że już w 1905 roku aldehydy pojawiły się w, dokonanej przez Pierre Armingeata, reformulacji Rêve d’Or marki L.T. Piver.
W powszechnej świadomości aldehydy zagościły jednak dopiero dzięki Chanel No.5. Perfumiarz ostatniego cara Rosji, Ernest Beaux użył ich w sławnej Piątce w koncentracji, którą trudno było zignorować, o czym pisałam kilkanaście lat temu i zainteresowanych zapraszam do tego artykułu: KLIK.
Smakowita molekuła nr 1
Uczciwie pisząc, wśród przełomowych molekuł powinna znaleźć się wanilina i etylowanilina, ale pozwolę sobie tylko na wspomnienie o tym, że w latach 20 XX wielu syntetyczna wanilia znacząco obniżyła koszt produkcji perfum z tą nutą, nie rewolucjonizując jednak „brzmienia” kompozycji.



Pod koniec XIX i na początku XX wieku ludzkość zachłystnęła się nowoczesnością, jednak nie na długo. II Wojna Światowa wraz z jej nowoczesnymi broniami sprawiła, że postęp trochę wyszedł ludziom bokiem.
W perfumach powróciła narracja podkreślająca naturalność składników; choć oczywiście, syntetyczne molekuły nadal były w kompozycjach obecne. I to coraz bardziej.
Jeśli zainteresowały Was vintage reklamy Guerlain, koniecznie zerknijcie w tekst o przełomowej kampanii Guerlain 1935 – 1939.
Ambroksan

W 1930 roku Firmenich tworzy program badawczy, którego celem jest odtworzenie aromatu naturalnej ambry. Ambra to wyjątkowo kapryśny składnik w perfumach – nie tylko drogi, ale przede wszystkim trudny do powtórzenia; nie ma bowiem ambra jednego, konkretnego składu. Szerzej wyjaśniam temat w artykule o ambrze.
Wojna wstrzymuje tempo badań (pomimo neutralności Szwajcarii), ale już w 1950 zespół w składzie L.Ruzicka (który przyłożył się także do odkrycia muskonu i cywetonu), M. Stoll and E. Lederer opisuje chemiczną strukturę ambroksu i ambrinolu.
Ambrox jest szalenie poopularną w perfumach molekułą i występuje także pod nazwą Ambrofix (jeśli od Givaudan), Ambroxan, Ambermox i Orcanox.
Warto dodać, że od 1988 roku Firmenich jest w stanie syntetyzować Ambrox bez wykorzystywania kończących się zasobów szałwii (w której ekstrahowano go pierwotnie) i coraz droższego tytoniu.
A w 2016 roku (też) Firmenich wprowadza na rynek Ambrox Super – jeszcze lepszy i jeszcze potężniejszy.

Ambroksan pachnie nie tylko ambrowo. Ma też niuanse piżmowe i drzewne i mógłby sam być kompozycją perfumeryjną. A jak mógłby, to i jest, bo rozbełtane w spirytusie kryształki ambroksu to Molecule 02 Escentric Molecules. Ale równie dobrze ambroks znają miłośnicy Sauvage Dior.
O ambrze i o tym, dlaczego ambroksan jest tak ważny w perfumach pisałam w tym artykule: KLIK
Calone

Molekułą, która równie znacząco, jak aldehydy wpłynęła na perfumeryjny krajobraz była Calone 1951 wynaleziona… w 1966 roku.
Historia wynalezienia tej molekuły jest materiałem na wcale dobrą komedię pomyłek z happy endem. Badacze, których uznaje się za „wynalazców” tej przełomowej molekuły pracowali dla koncernu farmaceutycznego Pfizer i (jak się zapewne domyślacie) wcale nie o perfumy im chodziło. Pierwotnym celem badań było wynalezienie bezpiecznego dodatku spożywczego imitującego smak melona. Jakimś sposobem badania zakończyły się wynalezieniem Valium. A zsyntetyzowany przez trio: J.J. Beereboom, D.P. Cameron i C. R. Stephens keton arbuzowy – bo tak również się nazywa ta substancja – przypomina związki feromonalne produkowane przez niektóre gatunki alg i pachnie morzem, glonami i jodyną. Niektórzy twierdzą, że arbuzem także.



W roku 1988 zadebiutowały calonowe Cool Water Davidoff.
Perfumiarze oniemieli, klientela oszalała, rynek zareagował dziką modą na perfumy wodne. W ostatniej dekadzie XX znakomita wieku większość szanujących się marek miała już takie w ofercie.
Syntetyczne piżmo

Syntetyczne piżma to jest temat rzeka. Temat, który zasługuje na osobny artykuł, bo ten już i tak przekracza granice przyzwoitości objętości.
Uzyskanie molekuł imitujących nuty animalne to przełom. Piżmo, kastoreum czy cybet przez wieki uznawane były za afrodyzjaki. W XX wieku zaczęliśmy uświadamiać sobie, że dzikiej zwierzyny jest coraz mniej, a masowe zabijanie niekoniecznie jest fajne. Syntetyczne piżma pozwoliły nie tylko na tworzenie piżmowych perfum cruelty free, ale także na obniżenie ich ceny i zwiększenie dostępności.
Niestety, syntetyczne piżma podzielić możemy z grubsza na niedoskonałe i niebezpieczne. Badania na myszach wykazały, że piżma nitrowe magazynują się w organiźmie i zwiększają ryzyko tworzenia się guzów. Ich działanie polega na tym, że same nie są rakotwórcze, zwiększają jednak genotoksyczność innych substancji. Jeśli mnie pytacie, prorokuję, że wkrótce ich użycie zostanie solidnie ograniczone.
W swoich perfumach, na wszelki wypadek, piżm nitrowych nie używam. Stosuję piżmowe nuty roślinne i efekt jest dla mnie wystarczający.
Kaszmeran

Napisałam kiedyś artykuł, który zaczynał się od słów: „Drzewo kaszmirowe nie istnieje”. Wspomniałam też o tym w swojej, bardzo starej już, typologii nut drzewnych: KLIK
Znane z piramid olfaktorycznych drzewo kaszmirowe to taka… metafora. Nazwa, która oddawać ma charakter nuty – przez wiele dekad akord ten powstawał przez połączenie nut cedru, wanilii, ambry i piżma. Od połowy XX wieku syntetycznej ambry i syntetycznego piżma.
A potem nagle, w latach ’70 XX wieku drzewo kaszmirowe zaczęło istnieć. A jeśli nie drzewo, to magiczna jego esencja pod nazwą kaszmeran. Drzewno- ambrowa molekuła pachnąca miękkością.
Warto przywołać (po raz kolejny) Gezę Schoena, który w swojej serii Escentric Molecules ma także kaszmeran ze spirytusem i nazywa się on Molecule 05.
ISO E Super

ISO to fenomen w świecie aromatycznych molekuł. Przeczytać o niej można cuda:
– Że cząstka ISO jest zbyt duża, by ludzki nos był w stanie ją poczuć, więc ISO E Super nie pachnie.
– Że pachnie, i to jak! Drewnem, kadzidłem, ambrą i pieprzem; że ma nianse wetiwerowe, kwiatowe, a nawet owocowe.
– Że pachnie na każdym człowieku inaczej.
I wszystko to prawda. Wszystko! 🙂
Ja osobiście postrzegam ISO E Super trochę jak perfumeryjny glutaminian sodu: substancję podbijającą, wzmacniającą, ogrzewającą każdy zapach; w tym zapach skóry osoby, która roztwór tej molekuły na skórę naniesie. Dlatego na niektórych osobach ISO będzie pachniało bardzo delikatnie, a na innych intensywniej. Dlatego czasem będzie słodkie, czasem kwaśnawe, czasem dymne – szczególnie na palaczach.

Fantastycznie ISO wykorzystał Geza Schoen rozrabiając je ze spirytusem i sprzedając z kosmicznym przebiciem cenowym jako Molecule 01 Escentric Molecules. To właśnie geniuszowi marketingowemu Gezy zawdzięczamy odkrycie tej molekuły dla zapachowej niszy.
Sukces był tak oszałamiający, że Molecule 01 zapoczątkowały nie tylko triumfalny pochód Ekscentrycznych Molekuł, nie tylko powstanie kolejnych perfum bazujących na ISO e Super, ale też powstanie pojęcia Perfumy Molekularne i całej gałęzi perfumiarstwa celebrującej wspaniałą nowoczesną chemię. I wyznam Wam, że cały ten wywód jest własciwie wstępem do artykułu o perfumach molekularnych, który to wstęp trochę mi się rozrósł.
Zanim zakończę swoją dzisiejszą opowieść, przedstawię Wam jeszcze jedną aromatyczną molekułę, która zmieniła oblicze pachnącego świata całkiem niedawno.
Etylomaltol

Jest rok 1990. Na światową scenę, po raz drugi w historii, wkracza Błękitny Anioł. Tym razem w roli głównej nie Marlene Dietrich, lecz etylomaltol, czy maltol etylowy, jeśli kto woli. Molekuła o aromacie waty cukrowej, którą kocha się lub… no nie kocha, ale raczej to pierwsze. 😉
Angel Thierry’ego Muglera podbił świat i zaistniał w masowej świadomości jako pierwsze w historii perfumy gourmand czyli pachnące… smakowicie. To właśnie uwodzicielskie połączenie mrocznej paczuli z nutą czekolady i etylomaltolem zapoczątkowało nie tylko modę na perfumy „spożywcze”, ale także ogólne wysłodzenie damskich kompozycji perfumerii selektywnej.



Dla zachowania perspektywy zaznaczę, że perfumy pachnące smakowicie wanilią istniały już wcześniej – i tu wymianić warto chociażby Jicky czy Shalimar Guerlain. Angel przesunął jednak granicę i trochę sprowadził sztukę perfumeryjną pod strzechy – słodkie kompozycje zaczęły bowiem podbijać serca dam, których szypry czy opiumy nie przekonywały.
Swoją drogą, przykładem tego, świat kręci się w kółko jest Shalimar Millésime Iris, w którym Delphine Jelk odważnie sięga po nutę etylomaltolu dając nowoczesny sznyt Shalimarowi – kompozycji, która była jedną z najpiękniejszych jaskółek mody na gourmand.

No cóż… Ciąg dalszy nastąpi.
Mam nadzieję, że artykuł Wam się podobał.
Jeśli tak i jeśli uważacie, że treści na tej stronie mają wartość, możecie postawić mi wirtualną kawę. Te grosiki z kawy pozwolą mi utrzymać domenę, zapłacić za jej obsługę i kupić próbki perfum do recenzji. Albo kawę, którą pijam do pisania.
2 komentarze o “Przełomowe molekuły w perfumerii”
pamiętam Aliena przedreformułowanego z naturalną szarą ambrą. pluję sobie w brodę, że puściłam w świat
Mugler w ogóle miał świetne limitowane serie. Ta ze skórą też była świetna. I Taste of Fragrance…