Wracają recenzje zwycięzców rozdań. Wracają w pięknym stylu: nastrojową i rzetelną recenzją Weroniki, gospodyni urokliwego i pachnącego bloga Imperfect Stranger’s Boudoir, do odwiedzania którego Was w Jej imieniu serdecznie zapraszam.
Mistral Patchouli
Atelier Cologne
Kiedyś nie przepadałam za paczulą w perfumach. W kontakcie z moją skórą niemal zawsze upodabniała się ona do zapachu wilgotnej, zatęchłej piwnicy, która skrywa w sobie mroczne tajemnice (albo przynajmniej wór z masą podgniłych już ziemniaków), dlatego zawsze starałam się unikać kompozycji, w których paczula zaznacza swoją obecność zbyt mocno. Swego czasu trafiłam na dobrze wszystkim znaną Maresciallę – wiedziałam, czego mogę się po niej spodziewać, jednak historia, jaką osnuty jest ten zapach oraz odrobina zbyt bogatej wyobraźni sprawiły, że w końcu próbka znalazła się w moich rękach i… przepadłam.
Nie wiem czy to „wina” tych perfum, czy po prostu zbieg okoliczności sprawił, że od tego czasu zaczęłam spoglądać na paczulę bardziej łaskawym okiem. Nie stała się moją ulubioną nutą, ale też nie raziła tak jak wcześniej.
Skąd taki wstęp? Za jego pomocą próbuję dać do zrozumienia także sobie, że kilka lat temu miejsce Marescialli mogłyby zająć Mistral Patchouli. Choć są to kompozycje zgoła odmienne, to efekt ich oddziaływania na moje receptory węchowe jest bardzo podobny – oba mnie zachwycają. W przypadku Mistral Patchouli zdziwienie jest tym większe, gdyż jedną z dominujących nut jest tu geranium – nuta bardzo kapryśna i nie zawsze dla mnie znośna, ale po kolei.
Otwarcie jest bardzo orzeźwiające, przestrzenne, zdominowane przez pachnące cytrusowo geranium z odrobiną świeżo roztartych liści w towarzystwie słodkiego anyżu.
Gdyby kiedyś przyszło mi do głowy takie połączenie, gwarantuję, że miałabym nietęgą minę, tymczasem kombinacja sprawdza się zaskakująco dobrze, nie powodując nawet grymasu niezadowolenia, o gorszych reakcjach nie wspominając.
Choć dominuje zdecydowanie geranium, to anyż jest tu nutą kluczową, ponieważ umożliwia płynne przejście od świeżego wstępu do serca kompozycji, gdzie dominować zaczyna paczula. Nie trzeba obawiać się ciemności, brudu i rozkładu – Mistral Patchouli oferuje paczulę jasną, dość słodką i łatwą w odbiorze, choć nie pozbawioną swojego wytrawnego, nieco ziemistego charakteru. Trwa sobie paczula w towarzystwie nieco przygaszonego, ale wciąż obecnego geranium podbitego anyżem, żeby w niedługim czasie paść ofiarą irysa, który nurza ją w obłoku nieco chropowatego, ziemistego, ale wciąż kosmetycznego pudru, starając się pozbawić ją resztek zaczepności i całkowicie przejąć kontrolę nad sytuacją.
Mistral Patchouli zdaje się być kompozycją idealną dla tych, którzy chcieliby zmierzyć się z paczulą w perfumach, jednak dotychczas nie bardzo im się tu udawało. Mamy tu paczulę oswojoną, łagodną i skrytą do tego stopnia, że czasem zastanawiam się, czy nazwa jest adekwatna do kompozycji – na mojej skórze dominuje geranium, wprawdzie pojawia się paczula, jednak szybko zostaje stłamszona podstępnym irysowym pudrem i do ostatnich podrygów na skórze nie udaje jej się z tego nieszczęsnego dla niej konwenansu wyrwać.
Ciekawe, czy na męskiej skórze Mistral Patchouli rozwinęłyby się równie łagodnie i słodko. Trwałość i moc nie powala, chociaż nie ma też dramatu – ok. 5 godzin snucia się blisko skóry.
Weronika
Weroniko, pięknie dziękuję za recenzję. I za odwiedziny na Sabbath of Senses. 🙂
8 komentarzy o “Recenzje gościnne – Weronika o Mistral Patchouli Atelier Cologne”
Też się przymierzałam do opisu tej właśnie kompozycji 😉 Teraz będę musiała wymyślić coś innego. Ale tak tylko wspomnę, że z zaskoczeniem muszę przyznać, że zapach bardzo mi się spodobał!
Ja z zaskoczeniem muszę przyznać, że podobają mi się prawie wszystkie zapachy Atelier Cologne. Piszę "prawie", bo Mistral Patchouli nie znam niestety.
Szkoda 🙁 Powiem Ci, że mi osobiście kojarzy się typowo letnio. Nosząc Mistral Patchouli czułam się trochę tak, jakbym spacerowała nadmorskim deptakiem mijając obsadzone kwiatami ogródki przydrożnych kawiarni.
Piękna wizja. Pozostaje mi tym razem ulec Twoim namowom i poznać. 🙂
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Na tle tego co i ile słyszę-czytam o tej marce i ja jestem nieco zaskoczony, tym że dotychczasz nie było mi po drodze by poznać Atelier Cologne. A w szczególności letni oud w Rose Anonyme. Nadrobie więc koniecznie bo czuję że warto. Ale po kolei bo lista jest niekończąca się i czasem nie ogarniam… 😉
Rose Anonyme urzekła mnie na tyle, że nawet rozważałam zakup. Ale 30 ml wychodzi drogo, a 200 ml nie udźwignę. Kupiłam Ferrari – zbudowany podobnie – i czuję się na razie zaspokojona różanie. 🙂
Ostatnio przełamuje się w noszeniu tej damy na swojej męskiej skórze. Tak więc pięknie czułem się w Aoud Man w którym zapewne różane oblicze zaserwowano inaczej niż w Rose Anonyme. A na Ferrari czekam do poznania, aż dojdzie z tęsknotą oczekiwana paczuszka od ciebie..;)