Serię recenzji perfum berlińskiej manufaktury Birkholz zaczęliśmy od najnowszej premiery, teraz jednak cofniemy się do pierwszych premier i inspiracji piękną stolicą Niemiec.
Wyznam szczerze, że zaskoczona jestem brakiem kompozycji z wiodącą nutą lipy w tej serii, ale z drugiej strony – skojarzenie z Unter den Linden jest tak oczywiste, że być może Philip Birkholz uznał tę nutę za zbyt banalną. Albo nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Z sześciu inspirowanych atmosferą Berlina kompozycji wybrałam dwie – kierując się własnym gustem. Nie oznacza to, że pozostałe „Berliny” są mniej piękne i nie warte grzechu recenzji. Po prostu musiałam coś wybrać z bogatego i szalenie atrakcyjnego portfolio marki.
Pierwsze, co wyczuwamy to orzechy. Wyraźny zapach laskowych orzechów – nie świeżych, tylko takich z alkoholowej nalewki. Po kilku chwilach orientujemy się, że „nalewka” zawiera sporo whisky. Nie jest to dymna, torfowa whisky pachnąca beczką, lecz raczej cywilizowany, kosmopolityczny bourbon – nie dominujący aromatu orzechów.
W tle brzmią suche, nasycone olfaktoryczną barwą nuty drzewne i to jest właściwie istota Berlińskiej Duszy według pięknego Philipa Birkholza.
Kompozycja jest prosta, elegancka i komfortowa. Prawie dystyngowana.
Nieuchwytny retro sznyt „nalewki babuni” otula i poprawia nastrój. O ile Wasza babunia jest gentlemanem popijającym swe nalewki w kilkusetletnim gabinecie.
Z premedytacją użyłam słowa „gentleman” a nie „gentlewoman” czy „dama”. Jest bowiem w Berlin Soul oszczędność formy, która kojarzy się raczej z konserwatywnie męskim stylem. Nie ma w nich ani śladu słodyczy, kremowej puchatości sandałowca czy wanilii. Żadnych olfaktorycznych falban czy błyskotek. Żadnych kwiatów do kapelusza. W sumie… Berlin Soul nie nosi nawet kapelusza. Siedzi w tym metaforycznym gabinecie, w ciszy i z zasłoniętymi zasłonami. Jeśli czyta, to coś w stylu „Rozmyślań” Marka Aureliusza – ale nie do końca żyje według wskazań cesarza – filozofa. Berlin Soul to spokój, ale i zbytek.
Nie dla miłośnika Berlin Soul sypianie na twardym posłaniu, niedosypianie i praca od rana do nocy. Miłośnik Berlin Soul nosi współczesny garnitur stylizowany na retro tużurek z jedwabnymi klapami i szyte na miarę buty z miękkiej skóry. Nawet w tym swoim gabinecie nie zakłada zwykłego szlafroka tylko robdeszan w najlepszym guście. I „w najlepszym guście” znaczy tu „nieprzesadny”. Prosty krój, dobra tkanina, umiar w kwestii detali i ozdób.
I takie są te perfumy. Umiarkowane.
Pamiętacie perfumy dzikie jak rosyjska dusza? Pewnie nie, bo opisywałam je 17 lat temu. W każdym razie Berlińska Dusza to zupełnie inna dusza i inna historia.
Nie znajdziemy w kompozycji Philipa Birkholza wielokuturowego, barwnego, tętniącego zyciem Berlina XXI wieku. Berlin Soul to wspomnienie starej, niemieckiej arystokracji o nienagannych manierach. Wspomnienie wyidealizowane – pozbawione stereotypowej niemieckiej kanciastości i (również stereotypowej, choć bliższej prawdy) niemieckiej krzykliwości. Jest porządek, umiar, ale przede wszystkim wieki praktykowania stylu życia, który jest akuratnie dystyngowany.
Układają się te perfumy na skórze z przyjemną powściągliwością. Nie skupiają uwagi, nie powodują uniesień, eksytacji, egzaltacji ani… no niczego nieprzystojnego nie powodują. Co może być zaletą, a może nie być.
Dla mnie osobiście – Berlin Soul są zbyt oszczędne. Bo jednak pragnę wielkich opowieści i szukam ich w perfumach. Mimo to… chyba sobie jeszcze z nimi posiedzę w swoim gabinecie, który nie ma setek lat.
Data premiery: 2017
Kompozytor: Philip Birkholz
Projekcja: kulturalna, niekrzykliwa – jak zapach
Trwałość: przeciętna
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: orzech laskowy, whisky
Nuty serca: cedr, oud, tytoń, sandałowiec, irys, wetiwer
Nuty bazy: paczula, piżmo, bób tonka, ambra


