Atakuj słońce! - Attaquer le Soleil Marquis de Sade Etat Libre d`Orange


Zacznę od zastrzeżenia dla recenzji, opowieści i mojego stosunku do opisywanych dziś perfum kluczowego: pisząc o Attaquer le Soleil Marquis de Sade marki Etat Libre d`Orange całkowicie i absolutnie odcinam się od postaci będącej inspiracją dla kompozycji. Czy też postaci, której nazwiska prowokująco i nieszczęśliwie użyto w nazwie - w nadziei na kontrowersję i zysk, jak mniemam.


Markiz Donatien-Alphonse-François de Sade, umiłowany autor Adolfa Hitlera, Iana Brady'ego i pewnie wielu jeszcze potworów w ludzkiej skórze. Twórca "120 dni Sodomy" - kronik odrażających fantazji jednego z najbardziej odpychających intelektów w historii świata; pseudopowieści będącej zbiorem opisów tortur i mordów na niewinnych, zniewolonych ludziach. Markiz de Sade - przestępca. Markiz de Sade - kłamca i grafoman tworzący żałośnie złą literaturę.

To nie on jest bohaterem mojej dzisiejszej opowieści. Jest nim zapach.



Co napisawszy, proponuję wszystkim rozważającym zakup Attaquer le Soleil krótki test odpowiadający na kluczowe pytanie:

Czy są to perfumy dla mnie?


Pyt. 1

Czy lubisz zapach labdanum?


Pyt. 2

Czy bardzo lubisz zapach labdanum?


Pyt. 3

Ale tak bardzo bardzo?


Pyt. 4

Czy Twoja odpowiedź jest pewna i ostateczna jak śmierć, sąd ostateczny i kropka nienawiści?


Pyt. 5

I co? Nadal zdecydowanie, bardzo, bez wątpliwości, czarno na białym, ewidentnie, na pewno, niepodważalnie, niewątpliwie, niezaprzeczalnie, z całą pewnością, bezapelacyjnie, definitywnie, jak amen w pacierzu, jak dwa razy dwa jest cztery, na sto procent, na zicher, na mur-beton, bez picu, jak bonie dydy, jak babcię kochasz i jak pragniesz zdrowia uwielbiasz zapach labdanum?


Pyt. 6

Ale serio?


Jeśli odpowiedź na wszystkie sześć pytań jest twierdząca:
to są perfumy dla Ciebie.

Na tym w zasadzie mogłabym zakończyć moje dzisiejsze wystąpienie.

Ale nie zakończę, bo komentarze w stylu "to miała być recenzja?", "nie popisałaś się" i "żenua" złamałyby mi serce. Zabieram się więc do roboty i piszę kolejne kilkanaście - tym razem zupełnie zbędnych - zdań.




One note to rule them all


Dwukrotnie już recenzowałam zapachy skoncentrowane na nucie labdanum. Dawno, dawno temu - w 2008 roku - zmierzyłam się z tytanicznym Incense Normy Kamali i jednonutowym Labdanum Donny Karan. Pierwszy zapach sponiewierał mnie nieco, drugi zauroczył, lecz nie zaczarował.

Później na rynku pojawiły się kolejne kompozycje z dominującą nutą labdanum (wycofana już Sahara Noir Toma Forda, Embers Rouge Bunny Rouge, Mystra Aesop czy wcześniej Ambre Noir Sonoma Scent Studio) jednak żadna z nich nie była tak wprost in-your-face labdanumowa, jak pierwsze dwie wymienione.

Attaquer le Soleil jest. Nowe perfumy Etat Libre d'Orange to zapach dokładnie w pół drogi między bezkompromisową niszowością Incense i zdystansowanym spokojem Labdanum. A może niedokładnie? Może bliżej upiornie pięknej Normy?


Zapach jest bezpardonowy, ostry, bezczelny. Drze po skórze szorstką nutą labdanum - mocno, prawie boleśnie.

Tulona do skóry bestia nie oswaja się. Nie ewoluuje w kierunku tłusto skórzanych akcentów, jak czyste labdanum ma w zwyczaju. Trwa w napięciu i ja myślę, że karmiona jest kadzidłem. Żeby dymiła. Żeby żar w niej nie zgasł.

 

Pikantne akcenty pojawiające się w otwarciu i powracające falami nie pozwalają bestii przysiąść, przytulić ciepłego brzucha do skóry gospodarza. To dzięki nim zapach nie rozleniwia się, nie gnuśnieje. Czai się na ramieniu nosiciela z pazurami wbitymi w miękkie ciało, niskim pomrukiem w gardle i planami ataku na słońce w głowie. Na każde słońce. Każde, które ośmiela się płonąć.



Twórca Etat Libre d'Orange - Etienne de Swardt lubuje się w nadawaniu firmowanych swoim nazwiskiem opowieściom prowokacyjnych, obrazoburczych tytułów. Niestety, prowokacji zazwyczaj (z nielicznymi wyjątkami) starcza tylko na tytuł. Większość perfum ELd'O jest ładna. Moim zdaniem - zbyt ładna, jak na TE nazwy i TEN marketing.

Nie tym razem. Tym razem zapach jest wystarczająco odważny, choć nie otwarcie prowokujący i nie wulgarny. Quentin Bisch - autor między innymi świetnego La Fin Du Monde tej samej marki i bardzo udanego Angel Muse Muglera - stworzył perfumy odważne, trudne, niepokojące. Stojące na krawędzi przerysowania, lecz nie przekraczające granicy, za którą byłyby nienoszalne czy... niepiękne. Bo ta nieoswajalna i wiecznie podkurzona bestia paradoksalnie - nosi się dobrze. Nie wygodnie, ale też nie niewygodnie. Oczywiście jeśli lubimy labdanum i pazury wbite w skórę.



Data powstania: 2017
Twórca: Quentin Bisch
Trwałość: Bardzo dobra, ale nie upiorna. Osiem godzin porządnej mocy.
Uwaga: Aplikujcie ostrożnie i z litością dla bliźnich. Nie wszyscy lubią labdanum.

Nuty zapachowe:
labdanum i już
  • Bestia z ilustracji to oczywiście Smaug z "Hobbita" Petera Jacksona.

Komentarze

  1. "(...) nieoswajalna i wiecznie podkurzona bestia(...)" :-D cudne ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja nie wiem jak pachnie labdanum. Jakoś nie miałam okazji powąchać... Ale jestem ciekawa. Bardzo-bardzo. I myślę, że może mi się spodobać, choć niekoniecznie się polubimy.
    I podoba mi się ta bestia - nie oswojona, ale jednak siedzi na ramieniu i nie odgryza głowy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, nie odgryza. Da się nosić, choć mnie nie jest łatwo. :)

      Usuń
  3. Ciekawa bo inna ta twoja interpretacja.
    Dla mnie to najbardziej przyjemna, lekka, przestrzenna, i do ludzi wersja czystka jaką znam. Jest zbyt grzecznie, wygładzenie i przewidywalnie. I tu mam niedosyt, gdyż wolałabym czuć to tak jak ty opisałaś...
    Flaszki nie będzie, a po zachwycie koleżanki nadzieję miałem spore.
    Przy okazji przypomniałaś mi o Incense Normy co by mnie raczyło w tej materii najbardziej. Tę wąchałem tylko z korka i nie mogę zapomnieć.
    Dużo mięsistego i niebanalnego labdanum bije z Dev#2 i tu warto zajrzeć jeśli jest się maniakiem żywic totalnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygładzona? Na mnie wyraźnie pikantna, trudna, kanciasta. Wolałabym czyste labdanum - jest łatwiejsze, ładniej się przytula do skóry. A tu... bestia rogata. :)

      Usuń
  4. Labdanum nie lubię raczej, i Markiz nie jest dla mnie, ale nie dlatego. Dla mnie to kompozycja pozbawiona kontrowersji, jest miło, słodko, owszem - esencjonalnie i efektownie, tylko kurczę, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to już taki banał, że - podobnie zresztą, jak w wypadku Fin, desperacko ratowano się nazwą.
    Zresztą De Sade Histoires również jest - oczywiście wg mnie - słodkim przytulasem.
    Szkoda, że ELdO nie zrobiło w tej kompozycji żadnego kontrapunktu, tylko podziałali wg sprawdzonego x razy przepisu : słodycz + drzewo / żywice / kadzidło + skóra. Oczywiście nie bez powodu ten przepis jest gotowcem, tylko po co się wysilać i nadawać mu imię tego zwyrola?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam zupełnie inny odbiór. Nie jest ani słodko, ani przytulnie - choć czyste labdanum tak się powinno zachowywać - nieco wysładzać i wygładzać.
      Co do nazw ELdO w ogóle specjalizuje się w prowokujących nazwach i opisach całkiem normalnych perfum. Ich marketing to jest strzelanie z armaty do wróbli.
      A ostatnie pytanie zostawię bez odpowiedzi, bo też nie pojmuję, jak...

      Usuń
  5. Z markizem de Sade również nie chciałabym mieć nic wspólnego, nie rozumiem tej zbiorowej fascynacji tą obrzydliwą postacią, wynika to chyba z niewiedzy albo zwyczajnego braku wyobraźni. Zaś perfumy, o których piszesz miałam przyjemność testować i podobały mi się, ale odbiór nie był tak piorunujący jak u Ciebie, układały się raczej miękkko. Niuchnę kiedyś przy okazji jeszcze raz. Czasem Twoje recenzje powodują, że zupełnie inaczej spojrzę na zapach, który już spisałam na straty. Na szczęście w drugą stronę to nie działa - Twoja dezaprobata mnie nie zniechęca ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hm... Mam olejek labdanum taki eteryczny ale czy to właśnie o takie labdanum chodzi? Jeśli nie to nie wiem jak pachnie labdanum samo w sobie. Niestety a recenzja świetna :))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty