To, że sado-nasochistyczne perfumy Alessandro Gualtieriego pojawią się na Sabbath of Senses było pewne jak amen w pacierzu. Taki żarcik. 😀
Wielokrotnie wybrzydzałam na narkotykowy marketing marki i na symulowane niedobory haszyszu do Black Afgano, ale nie potrafię ukryć tego, że w sumie jestem fanką ekscentrycznego włoskiego perfumiarza.
Zanim jeszcze w Polsce ktokolwiek usłyszał o Nasomatto, ekscytowałam się pięknym Duro. Pomimo niechęci do piżma, urzekł mnie Silver Musk. Absynt Gualteriego do dziś uważam za jeden z najlepszych w świecie.
A potem przyszedł Black Afgano… i przepadłam.
Rzecz w tym, że od pewnego czasu Alessandro Gualtieri zjada własny ogon. Kolejne kompozycje spod szyldu Nasomatto i Orto Parisi coraz częściej brzmią jak poskładane z używanych już klocków. Maria Lux – jego poboczny projekt – to w ogóle recycling motywów. Dystynktywny dla Gualtieriego, genialny – przyznaję – akord Black Afgano pojawił się w kilku innych jego kompozycjach. Nieszczególnie mi to przeszkadza i na pewno jest bardziej „wporzo”, niż grubo rżnięte klony Afgana wypuszczane na przykład przez Sonię Constant.
Zastanawiam się, czy w ogóle wypada na to narzekać. Bo opus magnum może być tylko jedno i – czy nam się to podoba, czy nie – u Gualtieriego będzie to Black Afgano. Miłośnicy haszyszowego mroku sięgając po prozę… to znaczy po perfumy artysty, który sam siebie nazywa po prostu Nosem, liczą na to, że będą to perfumy w ich ukochanym stylu.
Przyznałam już wyżej, że mam słabość do wizji Alessandro Gualtieriego – tych bardziej Afganowych jak Pardon i tych mniej afganowych jak Nudiflorum. I właśnie dlatego dziś zmierzymy się z TYM:
Limitowany flakon nie pozostawia żadnych wątpliwości. Gdyby sama nazwa nie wystarczyła.
I owszem – zdaję sobie sprawę z tego, że Alessandro Gualtieri kontrowersji i „bulwersu” używa do promocji tak samo, jak wielu innych twórców, ale w trzeciej dekadzie XXI wieku nasadka w kształcie penisa…
Kiedy w 2003 roku fotograf Solve Sundsbo pokazał Samuela de Cubbera w pełnej… krasie w reklamie M7 Yves Saint Laurent – to było coś. Odważne i zarazem zupełnie pozbawione wulgarności zdjęcia robiły wrażenie. Plastikowy penis bardziej bawi, niż szokuje.
Filmiki promocyjne w stylu The Sweat of Pleasure by Nasomatto, które serwuje marka na swoim kanale na serwisie YouTube są bardziej krindżowe, niż ekscytujące. Nie zamieszczę, ale wyszukać nietrudno.
Rozumiem metodę, łapię estetykę i nawiązania, ale nie jestem pewna, czy mnie to jeszcze rusza. Fakt, że nie pognałam testować Sadonaso natychmiast po premierze jest tego najlepszym dowodem.
Jedną z najważniejszych myśli przewodnich mojej pasji jest to, że nie lubię perfum, które pachną po prostu perfumami.
Czasem doceniam, czasem podziwiam, ale nie tego szukam; nie tego pragnę. Pragnę opowieści! I tę opowieść Sadonaso mi daje!
Pierwszym odruchem jest… konsternacja.
Sadonaso są tak udarzająco sugestywne, że nawet mnie zaskoczyły.
Do opowieści o zapachu szaletu, moczu i potu w tych perfumach podchodziłam z duuuużym dystansem, bo wicie rozumicie, nie takie rzeczy ze szwagrem już widzieliśmy. 😉 Tymczasem geniusz Gualtieri dokonał tego, co zupełnie nie udało się Antoine Lie przy składaniu Secretions Magnifiques: uzyskał sugestywny aromat Wspaniałych Wydzielin!
Słodki zapach ludzkiego moczu. Jest!
Czysty, świeży pot na zdrowej, gładkiej skórze. Jest!
Niejednoznacznie słony zapach spermy. Też jest, choć bardzo subtelny.
A najbardziej szokujące jest to, że po przewalczeniu pierwszej reakcji, którą – jak już wspomniałam – jest konsternacja, wącham tę przedziwną olfaktoryczną konstrukcję z… pewną nieśmiałą i skonsternowaną przyjemnością.
Z czasem, jak pod mikroskopem, pojawiają się szczegóły. Nutki, z których Mistrz złozył ten niezwykły aromat. Molekuły, które dały ten niesamowity efekt. I tło.
Laktony, żywice, nitropiżma, jawanol, tonalide, tonka, wanilina… Ale wszystko to nie ma znaczenia wobec ostatecznego efektu, który jest niesamowity.
Mocz, pot i sperma. Zapach niewypieczonego ciasta drożdżowego i odzieży ze sztucznej skóry. Nuty metaliczne. Słodkie owoce na granicy rozkładu. Aromatyczna mieszanka tytoniu i konopi. Miód, który w perfumach często robi tę zmysłową cielesność.
W sąsiednim pokoju ktoś parzy kawę…
Może to syndrom sztokholmski, ale o ile w pierwszych kwadransach doceniam te perfumy, o tylko po kilku godzinach… podziwiam. I przyznaję, że gdy nuty splotą się, zblendują, nabiorą tej osobistej barwy nadawanej perfumom przez chemię ciała… zaczynam je lubić. Niejednoznacznie słodki aromat traci pazur i staje się intymnie przyjemny.
Kontakt z Sadonaso przesuwa mi granicę akceptacji dla sztuki. Dla jej dosłowności.
W sztukach nie będących perfumerią już dawno zrozumiałam, że Wolę brzydotę Jest bliżej krwiobiegu*. W perfumach jeszcze trudniej jest woleć brzydotę, bo trudno jest tulić do nagiej skóry potwora. Ja lubię tulić potwory – te dymne, ogniste, ziejące siarką i płaczące smołą. Ale fizjologiczne, animalne monstra zazwyczaj wolę podziwiać z dystansu.
Szczególnie, że użycie nut animalnych w perfumach jest proste i przestało mi już imponować. Za pomocą kilku kropel cybetu czy kastoreum uzyskujemy efekt niszy i sprawa załatwiona.
Kto zetknął się z twórczością Miguela Matosa wie, co znaczy przedawkowanie nut animalnych – stanowiące sygnaturę tego kompozytora. Rzecz w tym, że Gualtieri dokonał z esencjami animalnymi wolty godnej wirtuoza. I o ile Matos wali nutą animalną jak cepem, o tyle Gualtieri używa jej po to, by… podrażnić skórę. Uzyskać efekt, który nie brzmi po prostu jak nuty animalne. Gualtieri tworzy obraz. Opowiada historię.
Data premiery: 2023
Kompozytor: Alessandro Gualtieri
Projekcja: niby ok, ale to nie są już czasy, kiedy Nasomatto serwowało killery ciągnące się za człowiekiem jak spadochron za skoczkiem…
Trwałość: dość marna
Nuty zapachowe:
Jak zwykle u Gualtieriego owiane tajemnicą.
Polityka marki przewiduje ukrywanie przed potencjalnym klientem, czym pachną perfumy, ale za to nie przewiduje próbek. Swego czasu dystrybutorzy mocno naciskali na perfumerie, by nie sprzedawały także sampli robionych. No to na jakiej podstawie mam kupić te perfumy jeśli w moim mieście nie ma perfumerii z Nasomatto w ofercie?!
Na szczęście perfumerie próbki robią i chwała im za to, bo zakup flakonu Sadonaso w ciemno to może być… no niespodzianka. 😀
* Cytat z jednego z moich ulubionych poetów: Stanisława Grochowiaka
8 komentarzy o “Nasomatto Sadonaso”
nie czułom palącej potrzeby, żeby zapoznać się z nimi już w te pędy. Już czuję. Damnit, Sabbath. 😀
Ja też nie czułam! Tymczasem… no jest to COŚ.
Inna sprawa, że nie czuję potrzeby zakupu… 😉
Dziękuję Ci bardzo za zrecenzowanie tego przyjemniaczka. To perfumy, o których wiele się słyszało i wiele czytało, ale dopóki samemu się nie powącha, to ciężko wyrobić sobie na ich temat zdanie. Natomiast wiem, jakie nuty w perfumach lubię i jakie mnie drażnią, i tutaj tych drażniących jest zbyt wiele. Coraz mniej przekonują mnie też do siebie zapachy, które wprawdzie są ciekawe, ale nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, w jakich okolicznościach chciałabym mieć je na sobie, a ten cudak właśnie pod tę kategorię się u mnie podpina.
Ja uwielbiam perfumy, które są dziwne. Bo łatwo się je recenzuje.
Ale podobnie jak Ty – w niektórych przypadkach po prostu nie wyobrażam sobie noszenia ich. I traktuję je jak dzieła sztuki. Fajnie, że są. Ale noszę rzeczy, w których mi dobrze.
Inna kwestia, że dobrze mi w rzeczach, które wiele osób uznałoby za nienoszalne. 🙂
Dzisiaj Klaudia popsikała mnie tym cudem i muszę przyznać , że na mnie wydzielinowatość tych perfum ułożyła się dosyć łagodnie , gdzieś tam w tle siuśki pobrzmiewały ale jakoś tak nie do końca nieoczywiście. Zapach sensualny . Nie wywołała jednak we mnie pożądania posiadania ich .
Tak, na Twojej skórze są bardziej puchate. Ale to i mnie nie wystarcza.
Inna sprawa, ze różnych rzeczy ludzie w perfumach szukają…
Dodam jeszcze ,że ich trwałość nie powala.
No właśnie! Przecież kiedyś Nasomatto to były killery sztuka w sztukę. Trzymały się na skórze i ciuchach przez wiele dni. A teraz… ech…